piątek, 23 października 2015

Moja Mama, Ewa Braun.

W pracy, w samo południe. Osoba M. poszła do kuchni po kawę. Wraca.
Wraca i pyta:

- Słuchaj Agata, mogę Ci zagadać osobiste pytanie? Czy Hitler był seksoholikiem? Bo tak pomyślałam o Twojej mamie. Czekaj - dlaczego ja o niej powiedziałam? Aaaa... bo mówiłaś wtedy coś o pieniądzach. Czekaj, skąd mi się to wzięło? Aaaa... bo Anka na dole w kuchni powiedziała, że pokaże mi jak robić kawę, ale ja mówię NIKT MI NIE BĘDZIE MÓWIŁ JAK MAM ŻYĆ, sama robię najlepszą kawę. Chociaż jej jest faktycznie najlepsza na świecie, tylko tak mleko musisz podgrzać i kawę w nim rozpuścić, no i wtedy myślę sobie, że Ty tak zawsze mówiłaś, że nie chcesz rady i wtedy powiedziałaś, że nie powiesz nikomu ile zarabiasz, bo od razu rodzina zacznie Ci doradzać na co to wydać, a mama powie do Halinki "spokojnie Halinka, już ta Twoja rata za lodówkę jest opłacona" i tak sobie pomyślałam, czy Twoja mama ma na imię Halinka? Ale przypomniało mi się, że jednak Ewa, bo mówiłaś, że ona ze swoim charakterem to by wydymała Hitlera, jak Ewa Braun. I stąd to osobiste pytanie.


piątek, 16 października 2015

Śniadanie mistrzów.

Dzielę biuro z osobą M. Osoba M. robi najlepszą kawę, opowiada najlepsze historie i jest najlepsza w goleniu sobie głowy na jeża, samodzielnie. Zwykle w pracy zaczynam poranki od moich opowieści: „Wiesz co mi się śniło? Że czekałam na ciebie w takim pustym domu i myłam podłogę krwią!” albo "Takie wielkie tsunami pędziło zza kościoła a my na auli siedzieliśmy, bez szans i trzeba było znakiem drogowym wiosłować!", ewentualnie „Śnił mi się autobus, taki stary pekaes, PEŁEN BOCIANÓW!”.

Dzisiaj zadałam osobie M. pytanie z gatunku tych zasadniczych:
- Czy Tobie w ogóle coś się śni?
- Śni.
- Ale co?
- No... kaszanka… BOCZEK…





Najlepiej? Osobisty rysował.

czwartek, 15 października 2015

Telegram

Piszę na telefonie, pod biurkiem, nielegalnie.
Czują? Niech wąchają. Płyn do wykładzin i zapach ciepłego ksero. 
Korporacją mi tu pachnie.
BYZNESY.

Od rana bardzo śmiesznie. Na spotkaniach panowie barczyści i ja, wraz z moim barczystym biustem, opancerzonym w nowo nabyty spadochron. Dałabym się chętnie panom zdominować ilościowo i terytorialnie, ale nowe biusty dodają mi dostojeństwa oraz - z uwagi na zagarnięcie sporego kawałka przestrzeni - poczucie opanowania większego terytorium.

Było przed chwilą śniadanie wystawne. Okazuje się, że krawat męski to najbardziej idiotyczny element garderoby, jaki istnieje (z wyjątkiem tykwy na penisa u Papuasów). Jest nikomu do niczego niepotrzebny. Chyba, że do maczania w jajku na miękko. Od rana oglądam więc biznesmenów z krawatami zarzuconymi na plecy. A w tle muzyka:



PS: Ej, robimy w tym roku jakieś ozdoby jesienne w domach, czy od razu przechodzimy do choinki? Bo w sumie śnieg już spadł, najwyraźniej bogowie chcą bombek. Osobisty nie pozwala u nas jeszcze ubierać. Ktoś się zgłasza? Komuś ubrać? Ręka do góry.

wtorek, 29 września 2015

Jak wszyscy wiedzą, jestem skrytą osobą, która najchętniej spędzałaby czas w ciemnym kącie, przykryta dla niepoznaki burym kocem, jedząc kurz z podłogi i rozmawiając z muchami. Ponieważ jednak los jest nieprzewidywalny, to CIĄGLE COŚ. I na przykład w ten piątek był u nas koleżanka H., pseudonim A.C.K.F.* i robiliśmy gołąbki z cienia, pieski, dinozaury oraz Obcy vs. Predator:


 A  w sobotę poszliśmy do znajomych na grę i graliśmy tyle godzin, że słoje drzewa, z którego zrobione były krzesła, na zawsze odbiły swoje lata w mojej osobowości. A gra była taka:


A w niedzielę? A w niedzielę wybrałam się na imprezę z koleżankami. Powiedziałam Osobistemu, że wrócę o północy. Obiecuje, że nie wrócę ani minuty później - powiedziałam i wybyłam. Ale impreza była najlepsza! Drinki,  balety, znów drinki, znów balety i jeszcze więcej drinków. Było tak fajnie, że zapomniałam o godzinie. Kiedy wróciłam do domu była 3:00 nad ranem. Wchodzę do domu, po cichutku otwieram drzwi, a tu słyszę tę cholerną kukułkę w zegarze po babci, jak zakukała gnida trzy razy. Kiedy się zorientowałam, że Osobisty się obudzi przy tym kukaniu, dokończyłam sama kukać jeszcze dziewięć razy. Byłam z siebie bardzo dumna i zadowolona, że chociaż pijana, nagle taki dobry pomysł przyszedł mi do głowy! Uniknęłam awantury z Osobistym i wykładu. Czym prędzej położyłam się do łóżka myśląc, jaka to ja jestem inteligenta i cwana. HA!


W poniedziałek podczas kolacji Osobisty pyta:
- O której wróciłaś z imprezy?
- O samiutkiej północy, tak jak Ci obiecałam!
Osobisty nic nie powiedział, nawet nie wyglądał na podejrzliwego.
O, jak dobrze, jestem uratowana… – pomyślała i prawie otarłam pot z czoła. 
Po chwili spojrzał na mnie poważnie, mówiąc:
- Wiesz, musimy naprawić ten nasz zegar z kukułką.
 Zbladłam ze strachu, ale pytam pokornym głosem:
- Taaaak? A dlaczego, kochany? - Widzisz, dziś w nocy, kukułka zakukała trzy razy, potem – nie wiem jak to zrobiła – krzyknęła "o kurwa!", znów zakukała cztery razy, zwymiotowała w korytarzu, zakukała jeszcze trzy razy i padła na podłogę ze śmiechu. Kuknęła jeszcze raz, nadepnęła na psa i rozwaliła ławę. A potem, powaliła się koło mnie, zakukała ostatni raz, puściła głośnego bąka i zaczęła chrapać...

(Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone. A ponadto, nie mamy zegara z kukułką przecież!)

 ----------------
*Anka Co Kocha Franka

poniedziałek, 28 września 2015

Córka zmarnowana i przetrawiona całkiem!

Matko Buzka! Aleśmy zabalowali na tych grillu, co?
Rok minął i kapkę, żeby być precyzyjnym.

Zadajmy sobie więc wspólnie i wzajemnie odwieczne pytanie ludzkości: CO SŁYCHAĆ?

W kwestii audio, to słucham głównie oraz ciągle i non stop tego tu oto:


Pod tę nutę postanowiłam na bloga wpaść, odkurzyć, przygotować teren na jesienno-przytulno-świąteczne posty. Bo posty będą. Bo jak może nie być?! NO JAK!

A co u Was?

sobota, 19 lipca 2014

Grillujemy.

Jutro wielkie planowanie najważniejszej imprezy sezonu, pod tytułem jeszcze nie wiem jakim. Mamy z Osobistym solidne plany, coby momenty byli. Zgłaszam ogólnoświatową nieobecność w dniach 31.07. - 04.08. Tymczasem idę zdjąć misiożelki z grilla.

To ja, jej N.

Jadę pociągiem Warszawa-Gdańsk. Nuda, nikt nie śpiewa. Włamuję się więc hakersko i niespodziewanie na supertajnego bloga o supertajnym haśle i wrzucam zdjęcie niemiłej Pani, z którą jadę pociągiem. Ku radości Waszych serc i dla ostrzeżenia. Ta niemiła Pani jest niemiła.



PS: Sto lat z okazji narodzin mojego świeżo wypchniętego nowego bratanka. Marcele, to fajne chłopaki.

czwartek, 17 lipca 2014

Dwa etaty.

Po sześciogodzinnym spotkaniu z Prezesem, pojechałam na siedmiogodzinne spotkanie z klientem. Teraz się ukłonię i padnę efektownie na ryj, ok? Fenkju, gutnajt, do jutrrrchhhhrrrr.... chrrr.... chrrr.... - chrapnęłą jęczybuła śliniąc się lekutko przez sen.

środa, 16 lipca 2014

Trzym mię pan, bo padnę!

Kupujemy dla pracowników firmy nowy sprzęt. Komputery, komputerki, tableciątka. Wybieramy i przebieramy, bo przed początkiem roku szkolnego wszyscy muszą być wyposażeni. Ex-szefowa, co to przez nią czmychnęłam spod skrzydeł ukochanego ex-Prezesa*, określiła swoje indywidualne preferencje naszemu umiłowanemu kierownikowi IT tak:

- Mmmmmmm... a ten komputer to może być biały?
- Nie wiem, na pewno są takie na rynku, ale to raczej kwestia paramet...
- Nooo... taki biały, to by mi się podobał... mmmmm... mhmmmm... mlask mlask... - mruczała wydymając usta.
- Okay, rozumiem, ale liczy się też szybk...
- To mi biały, bo białe są nowoczesne, więc mocne.

Umiłowany kierownik IT rozmawia dziś przez telefon:

- Tak, tak i jeszcze wycenę na stacje dokujące. Tak. A ma pan może mmffplllm...? - szepnął ze wstydem.
- Co mam, przepraszam? Bo nie dosłyszałem? - dopytywał sprzedawca.
- No, wie pan. Jakiś bbmmmllptop.
- Nie rozumiem, nie wiem.
- Biały laptop. Biały.
- Tak, ale JAKI?
- Nooo... taki biały.
- Ale jaki biały? Siedemnastka, piętnastka? i5 czy i7? Marka chociaż?
- BIAŁY! BIAŁY MA BYĆ! Żeby pasował użytkowniczce do białych butów, białego samochodu i białych włosów!

BADUM-CY!

______________________
*już nie ex, już jesteśmy na zawsze razem!

wtorek, 15 lipca 2014

Przyjaciół poznaje się w (o)biedzie.

Czy ja już wspominałam, że moja N. wprowadziła się tu, do bloku? Zgarnęła swojego S. za rękawek, zaprowadziła na trzecie piętro i powiedziała: - Tu będę mieszkać, wnieś komody! 

Są plusy i minusy tej sytuacji. 

Minusy są takie, że kiedy jestem na urlopie, N. pisze do mnie rozgoryczone i pełne pretensji SMSy: "czemu nie zostawiłaś mi kluczy?!?!!!?!", przez co ja spać nie mogę, bo NA PEW NO matka ją bije, zupa była za słona, a w ogóle to wywalili ją z pracy i nie ma gdzie mieszkać. A potem się okazuje, że GULASZ ROBIŁA i chciała tylko z szafki wziąć mąkę, żeby go ZABIELIĆ. Matko Buzka.

Plusy są takie:

N. to ta żółta. N. to ta głodna. Nie wiem, kim jest Andrzej.

A jak już powiem mojej N., że na obiad dzisiaj gołąbki, to ona w piżamach, lekko wymięta, z grzywką niedbale zarzuconą na bok schodzi do nas na parter i domaga się jeść. I pić. I wtedy - takie wymięte, z wymiętymi chłopami u boku - robimy sobie na tarasie tak:

Wtorek, dziś, 19:40, minut od głodnego SMSa: 18''.
Ma ktoś z Was taką swoją N.? Co to - zupełnie bez emocji i nawet brwi w samozdziwieniu nie unosząc - stopę za głowę zakłada stojąc w kolejce do mięsnego ("Boszszsz, jak mnie tył uda smyraaaaa, boooszzzzzz PODRAAAAP MNIEE O TU O TAAAM O JESSUUU TAAAAAK!!!!"), a jak Pani Ekspedientka spojrzy raz, czy drugi z niedowierzeniem, to N. głośno i dobitnie szepcze mi do ucha: - Eghem, TA PANI jest DZIWNA.

Taki mi się w życiu plus trafił.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Poniedziałek rano, po urlopie.

- Skarbie, znów jęczałaś w nocy i musiałem cię USPOKOIĆ DOTYKAJĄC GŁOWĄ.
- Jak? Czym?
- No wiesz, bo chyba znów miałaś złe sny i MUSIAŁEM CIE RATOWAĆ. Płakałaś chyba.
- Miałam, tak. Zepsuł mi się taki pistolet na ektoplazmę i… ale JAK? CZYM mnie USPOKOIŁEŚ?
- No wiesz, dotykiem. ZAWSZE działa. Uspokoiłem cię, dotykając głową twojego czoła.
- ?!
 - JEZU, tak trudno zrozumieć? No uspokoiłem cię trochę Z BAŃKI.

niedziela, 13 lipca 2014

Veni vidi viprali.

Osobisty rozwiesza kolejną partię prania, jesteśmy już niemal cywilizowani, już PRAWIE nie mamy błota między palcami, a dziś wyczesałam z grzywki ostatni brzozowy liść. Zatem KONIEC WAKACJI. Ale nie tak całkiem, bez histeryji. Najpierw wspominki.


Tu z Bazylim czekamy aż się OOOSTAAATNIEEE zakupy zrobią. W drodze do.
Tutaj sielsko, sielsko - 3km przed miejscem docelowym.
Tu miejsce docelowe, 2 minuty po wylądowaniu CYKAM SELFI.
Kontrola jakości, czystości i falowania - POBŁOGOSŁAWIŁAM ręką, można skakać.
Dla rozruszania kości ZABULILIŚMY w boule.
Taki Osobisty chlorowany, o!

Och, MATULU! Jak myśmy tam żarli wspaniale.
W dniach 7-14.07.2014r. brutalne zachmurzenie nad Kielczykowizną trwało w sumie 17 minut.

Tu SYRY opalam. Element minipsa widoczny na obrazku.
A jak mi się udało na fotel WEJŚĆ i NIE SPAŚĆ, to się na rumiano opalałam od śniadania do obiadu.
Sobie kupiliśmy trzy szampany po 11zł każdy, że NA WYKWINTNIE i z bąbelkami.

Takie fajerwerki z colą i whisky śniadania.
Tutaj szukam szkieł kontaktowych i trenuję NA WSZELKI WYPADEK do "Tańca z Gwiazdami".
Taka ładna brzydka pogoda była przez te wspominane 17 minut.

Lekkie śniadanie, tak? Żeby mieć lepszą WYPORNOŚĆ w basenie.

BYŁO, DZIAŁO SIĘ. A teraz mam pięknie upieczone udka, a skrzydełkach tak NA STYK, że prawie skóra chrupie i schodzi. Zadupiastość miejsca nie przeszkadzała w niczym, brak zasięgu ani mnie swędził, ani mi wadził. Luz, gołodupcenie i cztery psy wiernie broniące przed owadami. SIELANKA. I smykałko-bakcyla załapaliśmy: postanowiliśmy Polskę zwiedzić, Białystok od Bielsko-Białej rozróżnić, nawyk turystyczny podtrzymać. Więc w sierpniu fotoreportaż SKĄDEŚINĄD, się zobaczy. Jakieś pomysły? Proszę o cynk. 

Idę smarować skrzydełka, żeby tak nie chrupały, jak chodzę.

PS: Zapisy na kartkę pocztową z Kazimierza lub innych Kątów Rybackich: CZAS START.

niedziela, 6 lipca 2014

Meldunek telefoniczny!

(meldunek ON) Wyjazd rozpoczął się doprawdy bardzo sympatycznie. Na wyjeździe z Wołomina mijaliśmy piękna, zieloną łąkę. Na łące, centralnie, acz w pewnym oddaleniu, stała taksówka. Obok taksówki – wielki, goły facet, przodem do drogi, i się onanizował. Serdecznie pozdrawiamy!
 
Na miejscu dostaliśmy do towarzystwa cztery psy. Jednego beagle, jednego rottweilera (własność prywatna), jedną popierdółkę i jedną sarnę-kundla. Ale to takiego kundla, z wyglądu i zachowania, że powinno się go utrwalić w Sevres jako wzorzec kundlowatości. Kundel z niegasnącym optymizmem żebrze o jedzenie, podczas gdy beagle, równie nieprzerwanie, próbuje go przelecieć. (meldunek OFF)

sobota, 5 lipca 2014

Klapki na nogach!

Jedziemy na dwa samochody, bo się moje i Osobistego bikini nie mieszczą w jednym. Jeśli uda mi się zrobić z telefonu meganadajnik supermocy z Internetem, to będę pisała codziennie tu, o tutaj, właśnie w tym miejscu, gdzie czytasz. Jeśli mi się nie uda, to będę codziennie o TUTAJ (proszę klikać i nie narzekać - jeden obraz mówi więcej, niż tysiąc słów, tak?).

POJECHALI.
Prezes ucałowany, biurko opustoszałe, fotel dosunęłam równo do krawędzi blatu. Znaczy można jechać na urlop. W ramach wypoczynku, relaksu i beztroskiej swobody:

- kupiliśmy z Osobistym 60 litrów wody w 1,5 litrowych butelkach i dodatkowe 15 litrów w pięciolitrowych butelkach, a potem ponieśliśmy to w zębach do samochodu, bo wózek skrzypiał i nie chciał nosić,
- zaopatrzyliśmy się w spiralki antykomarowe, skuteczne, kadzące, a potem się nimi rzetelnie i rezolutnie udusiliśmy NIEMAL oraz PRAWIE,
- po x godzinach zakupów i po y przespacerowanych kilometrach, gdzie x= 21:30 - 16:30, a y= milion, usiedliśmy w domu, żeby coś zjeść,
- a potem Osobisty zgubił zęba.

Osobisty od trzech dni kitrał w plecaku wafelka i począł go jeść po tych zakupach cholernych, bo WIA DO MO, że "cukier stres wypłukuje, a bez wafelka to ja mogę normalnie z tego stresu zapaści dostać i w ogóle to omnomnomnom..." - mamrotał zalewając herbatę i zdzierając opakowanie z princepolo. Po chwili malowniczo uwalił się na łóżko, bo bilans cukierniczy w organizmie został wyrównany.

- Kamień jakiś, czy co? – kontemplowanie meczu Brazylia-Kolumbia (2:1) przerwało mu wymlaskane pod językiem CUŚ. - No, kurde kamień – przekonywał sam siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem i elegancko wtykając palec głęboko do paszczy – No, mówię Ci, że kamień, no!

I nagle go oświeciło, TADAM! - wypluł plombę

Żeby tylko plombę! Ha! On wydłubał plombę z połową zęba. Cud, miód i malina.

Osobisty chwycił się za pysk, wpadł do kuchni.
- Cierpię – usłyszałam i dostrzegłam dramatyczną wywrotkę oczami, doskonale zsynchronizowaną z głębokim – Ach! Jakoś dam radę, wychodzę! – wyseplenił – Ale wrócę.

Po 10 minutach zadzwonił. - Niby piątek jest i godzina 21.45, ale przecież stomatolodzy to prywaciarze, tak? Kasę zarabiać chcą, więc walka o klienta ich obowiązuje! - kombinował Osobisty, sepleniąc mi do telefonu.

URLOP DO 21 LIPCA” – przeczytał głośno napis na drzwiach pierwszego gabinetu. No dobra, no! TO NIE ZAROBISZ! – powiedział głośno i skierował się do kolejnych drzwi. Z POWODU PRZERWY URLOPOWEJ…”? No dobra, TY TEŻ NIE ZAROBISZ! - wrzasnął do stomatologa, którego ewidentnie nie było. W drodze powrotnej do domu, lawirując swobodnie między fazami zaprzeczenia, gniewu, wyparcia i akceptacji, przeczytał jeszcze ze cztery podobne komunikaty na drzwiach dentystów, którzy postanowili NAGLE I NIESPODZIEWANIE ZNIKNĄĆ! Masowo.

Googlam numer ostatniej szansy: znajduję ogłoszenie ze zdjęciem domku jednorodzinnego. Na bramie widać napis: "PANI DOKTOR STOMATOLOGII, BARDZO PROFESJONALNA, NR TELEFONU...". Dzwonię, że Osobisty już do niej jedzie. Bo w końcu niby 22.20, no ale przecież stomatolodzy to prywaciarze, walka o klienta ich obowiązuje, tak?
- Słucham? – męski głos.
- Pani doktor, bardzo profesjonalna? - zagadałam błyskotliwie.
- Jedną chwilę…
Szum, wrzaski, w tle dialog: „Jadźka! To do ciebie! Mamo jeeeeszczeee ta walizkaaaaa! Stasiuuuu, nie! Nie weźmiemy na wczasy twojego żółwia! Ja oszalejeeeeę, jeśli zaraz nie wyjedzieeemyyyy!”. Kroki i już damski głos:
- Tak, słucham?
- Pani doktor bo ja, bo mojemu, bo JEDZIE DO PANI CZŁOWIEK BEZ PLOMBY!
- Chętnie panią zapiszę, właśnie wyjeżdżam, ale wracamy... -
DZYŃDZOŃ! - przepraszam, ktoś dzwoni do drzwi.

Po chwili słyszę: 
- Pani doktor, ale MI WYPADŁA PLOMBA! Ja bez niej nie mogę żyć, ja nie mogę bez niej oddychać, ja właściwie W OGÓLE JUŻ NIE ODDYCHAM, nie mówię, nie jem! Potrzebuję morfinę na ból, tak mnie boli. A PANI JEST LEKARZEM I PRZYSIĘGAŁA PANI NA TEGO PITAGORASA!
- Hipokratesa…
- No właśnie! Euklides mówił, że PANI MUSI ŻYCIE RATOWAĆ, a ja tak stoję pod pani domem i położę się przed samochodem, jak mnie panii…
NIECH PANI MNIE RATUJE! – wrzasnął w końcu, już mocno zdesperowany.
- Dobrze, założę panu fleczer, ale mąż mnie zabije... – westchnęła głęboko pani doktor i wpuściła Osobistego do gabinetu. 

(dalej opowiada Osobisty)
Rozdziawiłem gębę i pokazałem ząb. Pani doktor westchnęła po raz drugi.
- Przecież to dwójka, tu nie da rady włożyć fleczera, to trzeba zrobić!
- Noooo – wymamrotałem, energicznie przytakując. - A skoro pani już odsłoniła zęba – kontynuowałem sam wpychając sobie do gęby waciki i bliżej położone sprzęty – to przecież CO ZA RÓŻNICA, tak?
- Aaaaa! I jeszcze jedno – uśmiechnąłem się, jak umiałem najbardziej czarująco z pyskiem pełnym ligniny – Mam tylko 50 zł, ale przecież ten Demokrates i w ogóle.
- Echhhh – westchnęła jeszcze głębiej pani doktor i nie powiedziała nic.

Z góry słychać było „Jaaaadźźźźźźkaaaaa, ja oszalejejeeeeę! Gdzie są moje wędkiiiii”.

czwartek, 3 lipca 2014

Ino przelotem, bo sprzątam!

Siedzę w pracy, macham nogą, ziewam. Nikogo nie ma, wszyscy wyszli z biura godzinę temu, a ja przedurlopowo ogarniam robotę, planuję co komu przekazać, odpisuję na maile tak zawzięcie, że chyba nawet "EROS.PL  - przedłuż sobie penisa o 7cm!" otrzymał informację o mojej planowanej niedostępności i obietnicę, że wrócimy do sprawy po czternastym lipca. Dzwonek SMS. Obcy numer.




Kto zgadnie kto do mnie napisał, ten wygrywa dodatkowe 3.5cm penisa po czternastym!

środa, 2 lipca 2014

Plan urlopu!

- Książkę napisz! – powarkuje Osobisty – napisz KONIECZNIE, będziemy bogaci! Taką - NO WIESZ! - taką pod tytułem „Zarządzanie małym palcem z kanapy”, czy coś!

Trochę się czepia, nieznacznie ma racje. Bo urlop niebawem, KTOŚ TO MUSI OGARNĄĆ, tak? Cóż w tym złego, że wykorzystuję (WSZYSTKICH W ZASIĘGU WZROKU! – dorzuciłby chętnie Osobisty i rozległyby się brawa całej rodziny)... TFU! - że robię użytek z posiadanych zdolności organizatorsko – logistyczno – motywacyjnych? Cóż w tym złego, że stosuję głównie motywację szantażem, skoro wszystko to, co powinno być zrobione, jest zrobione. Cóż złego w skuteczności, prawda?

 Mamy listę zakupów, prawie kompleksową:

- papier toaletowy przeciwko kupie,
- lepy przeciwko muchom, 
- krem przeciwko samozapłonowi,
- koce przeciwko robakom na trawie,
- żywność przeciwko głodowi,
- piwo (nie mam nic przeciwko).

Mamy też - poza planem zakupów - zadaniowy plan:

- pedikjura i manikjura przed wyjazdem,
- ogólnodepilacyjno-peelingowy, żeby aerodynamikę uzyskać odpowiednią na basen,
- prania full garderobianego, bo zeszłourlopowa odzież zatęchła z nieużytkowania,
- spakowania się nawet może, ale to się jeszcze zobaczy,
- posprzątania niemal-prawie-jakby-świątecznie, coby po urlopie do niedorzecznej czystości wrócić.

Wyznaję teorię, że taki świąteczny blask i błysk ułatwią pożegnanie z urlopem i powrót do pracy.

PS: Tak tylko gadam, bo całkiem nie mogę się doczekać powrotu do pracy. HA!

PSPS: Chrześniak dostał - w ramach podsumowania roku szkolnego - raport postępów. Takam dumna, że aż bezwstydnie upublicznię. Kto nie pochwali, ten nieczuły jesiotr i drętwa płyta karton-gipsowa!


wtorek, 1 lipca 2014

Czerwiec był taki, że hoho!

AJMSORY!? Bo był Dzień Dziecka, więc babcia G. dała kasę, a sąsiadka przyczarowała ciasteczkiem. Dzień później posprzątałam w komodzie, ale nie na długo się to zdało, bo dwa dni później była impreza i nie miałam się w co ubrać. I wtedy SZAST PRAST! - ład się skończył. Później przyszedł piątek i myłam taras, a potem była niedziela i zdziwiło mnie to bardzo. Że to już niedziela. A w poniedziałek, 9 czerwca, zaczęłam (PONOWNIE!) pracę u mojego ex-Prezesa. I wtedy się zaczęło. Łohohoho, jaka ja jestem:

a) rozpieszczona
b) ugłaskana
c) połechtana w dzyndzel
d) zarobiona
e) zalatana
f) rochichotana
g) supermegaważna!

Jakbym do oblubieńca ulubionego pod kołderkę weszła, o! Tak mi jest z ex-Prezesem, nawet przy ludziach. Prezes, wspaniały człowiek, na pewno klasy w człowieku się nie doszukuje, elegancję cudzą ma za nic, generalnie preferuje zadyszkę i loczki. Wiem, bo jam jest jego faworyta. 

(10.06.2014r., zapoznanie z Ważnym Panem Od Załatwiania Spraw)

- Panie Krzysztofie, to jest pani Agata, ja ją wręcz za bardzo lubię!

(13.06.2014r., telekonferencja na trzy kamery: ja, ex-Prezes, Ważna Pani Z Innego Biura)
- Pani Agato, pani obniży kamerkę, bo ja pani nie widzę.
- Mhm... i tak jak mówiłam kluczowym jest żeby wdrożenie odbyło się przed...
- Niżej, pani Agatko! Niżej, bo nie widzę pani walorów!
- UGHMPFFF... - zachrząknęłam - ... przed wrześniem, bo we wrześniu ruszamy ze szkolen...
- WALORY POZA KADREM!
- Panie Zbigniewie, nie ma walorów, nie wzięłam dzisiaj, nic nie pokażę!
- Widziałem rano, że pani ma... - odpowiedział smutno.

(25.06.2014r., rekrutacje, odpowiadam na pytanie kandydata na szefa działu)

- Tak, zakładamy możliwość oddania udziałów w jednej ze spółek osobie zarządzającej.
- Bo pani Agacie to ja bym wszystko oddał, ale ona brać nie chce!

(30.06.2014r., rozmowa z p. Aldoną, gosposią ex-Prezesa)

- Ty masz uczulenie na szpinak, czy nie lubisz?
- Eeee... lubię pani Aldonko i nie mam uczulenia.
- A to cholerny kłamca...
- Kto?
- Zbyszek! Powiedział, że mam nie robić szpinaku na obiad, bo Ty mu mówisz, że jest niecałuśny potem!

Tak, więc tak. Zostaję. MHM. A w piątek jadę z Osobistym na urlop, bo dostałam - OWSZEM, mhm! - tydzień urlopu po trzech tygodniach pracy. Tak. Zgadza się. MOŻNA MNIE Z ZAZDROŚCIĄ NIENAWIDZIĆ. Nic nie szkodzi, nie przeszkadza. Jestem faworyta teraz, to se mogę, to se mam gdzieś.

PS: a może by tak, dla odmiany, w lipcu pisać codziennie?

PSPS: Oglądamy z Osobistym Mundial. Oglądamy codziennie, że hoho. Są zakłady ze znajomymi, wysokie stawki, krzyki i awantury. Moja N. nie chciała być gorsza i pełna determinacji przyszła do nas na mecz inauguracyjny. A w 26 minucie...

niedziela, 25 maja 2014

W sobota grana była przyroda. Trzeba było wstać rano, spakować kiełbasę na piknik i szybko wyjechać, żeby ominąć korki. Przy pierwszej sosence panowie - Osobisty z teściem mym, ojcem swym - zaparkowali równolegle do mchu i zjedli całą kiełbasę. Myśmy z teściową obok tej sosenki w jedną stronę, w drugą, wyskoczyło nam po drodze kilka pająków, z prawej bagno, z lewej bagno. Na ścieżce nieopodal napotkała nas para dwupłciowa ubrana w takie same spodenki, butki i kurteczki, z lornetkami i aparacikiem na szyi: „widziałeś tę czajkę? zrób mi z czajką zdjęcie, no zróóóóób!”. Ooo nie! Wracamy.

Pojechaliśmy więc bliżej miasta, na lotnisko. Na warszawskie lotnisko reaguję sentymentalnie, bo mi się tu Osobisty objawił jako zabawny i pełen wódki chłopak. Stoi tu górka, a 50 metrów od górki lądują i startują samoloty. Jeden za drugim. 

Udokumentowany na zdjęciu chłopczyk pałętał się od lewa do prawa, zadając obserwującym pytania. Teściu, złoty człowiek, cierpliwie odpowiadał na wszystkie:

- Czemu molot jest różowy?
- Bo prowadzi go dziewczynka.
- Jak molot skręca?
- Jest przegubowy.

Tatuś chłopczyka przegonił nas wzrokiem, pojechaliśmy więc na giełdę kwiatów, donic i zieleni wszelkiej. Tu mnie Osobisty urodzinowo zaopatrzył w różne szczęścia:




Jako słynny botanik, zielarz i majawogrodzie, poradziłam sobie z organizacją zieleniny wyśmienicie: mięta samotnie, bo agresywna. Bazylia samotnie, bo dużo miejsca na korzenie jej trzeba. Estragon, tymianek i szałwia razem, bo wszystkie lubią ciasno i sucho. Cząber osobno, bo nikt na googlach nie wie o co chodzi z cząbrem. Nawet zdążyłam już podlać wszystkie rośliny rozcieńczoną kupą dżdżownic. Wspaniale.



Osobisty zagadał Pana Od Kwiatów, czy nie ma przypadkiem takiego egzemplarza, co to go nie trzeba podlewać, przesadzać, nawozić, nasłoneczniać, chłodzić, grzać, podpórek mu robić i żeby generalnie NIC OD NIEGO NIE CHCIAŁ, ale żeby popisowo rósł. Fartownie okazało się, że dokładnie taki pan miał. Kupiliśmy więc niemotę (Zamiokulkas zamiolistny - NIE, NIE WYMYŚLIŁAM TEGO!), co to go Osobisty nazywa Darkiem. Darek ma się świetnie. Podobno jego przodkowie byli jedynymi, którzy po skażeniu miasta Prypeć nadal zdrowo zielenili, Pan Od Kwiatów ocenił więc, że jest szansa iż pod naszą opieką Darek pożyje rok, może NAWET półtora. No, fajnie.

Potem pojechaliśmy na targ owoców i hamburgerów. Moja N. zarządziła watę cukrową, ale najpierw był sok z natki pietruszki i frytki bułgarskie ("Bo ukradłyście?" - zapytał teść mlaskając z zadowoleniem). Na targu kupiłam pierdyliard truskawek i cebulę.

Niedziela też fajnie. Na śniadanie truskawki z miętą, na drugie truskawki z chlebem, na obiad makaron z truskawkami, na podwieczorek szejk truskawkowy. Na kolację cebula. Dzień produktywny: były wybory do parlamentu, szorowanie krzeseł i sprzątanie po pierdyliardzie przetworów z truskawek. Zagospodarowaliśmy dwa stare krzesła na pierwszy element marynistycznego tarasu CO TO GO PLANUJĘ BARDZO. Zagospodarowaliśmy też łubiankę - a nuż okaże się, że jestem GENIUSZEM BOTANIKI i mi się dziko zioła rozrosną. Doniczka z łubianki będzie jak znalazł, tak?





PS: Na zakończenie wątku urodzinowego dodam tylko, że dostałam kartkę od inspektora Mariusza Sokołowskiego, rzecznika prasowego Komendanta Głównego Policji. Taka sytuacja.

sobota, 24 maja 2014

Urodziny zostały spędzone. Momenty byli.
Chrześniaki, co to za górami, za lasami mieszkają, nagrali się tak:

(Zośka w tle jojczy, Wiktor nabiera powietrza, moja siostra A. rozporządza prelegentami)
Z: buueebeee...
W: Ciociu, sto lat, sto lat, wszystkiego najlepszego, kocham cię baaaldzo, balllldzo!
A: Zosia. Zosia? Teraz twoja kolej: powiedz cioci "sto lat".
Z: ftola...
A: "I love you..."
 Z: buueeu...
A: "I love you..."
Z: ajubluuu
A: "Bardzo, bardzo"
Z: bla bla blooo.
 
Ajubluutuu.
Kolega P., co to od kwietnia dzwonił codziennie i pytał CZY TO JUŻ (bo wzrokowcem jest i pamiętał, że gdy konwalie z wiaderek sprzedają, to ja mam urodziny), najpierwszy chciał być z życzeniami. Dzwonił, dzwonił cały miesiąc przed, a jak mu lojalnie w poniedziałek rano napisałam: "TO DZIŚ!", odpisał: "kurde, nie umiem nic ładnego ułożyć" i milczał, aż do środy. 

Każdemu z osobna za życzenia podziękowałam. Zwłaszcza podziękowałam koleżance, co to mi życzyła cztery razy po 25 lat, bo to lepsza perspektywa niż 100, tak? Prezesowi byłemu, co to jest już przyszłym, bo sprzedajnie do niego wracam, też serdecznie podziękowałam. Pani Z Kiosku, co to się ćwierćwychyliła heroicznie przez okienko żeby mnie uściskać, też podziękowałam. Byłej teściowej, co to mnie z wzajemnością po dziś dzień kocha, CHOCIAŻ DOPIERO PO KILKU DNIACH SOBIE PRZYPOMNIAŁA, WIĘC W SUMIE NIE JESTEM PEWNA, też podziękowałam. I tylko babci G. podziękować nie mogłam, bo babcia G. na amen zapomniała. Na przełomie czerwca/lipca zadzwoni do mnie w tej sprawie z awanturą. ZA PEW NIAM.

W ramach prezentu Osobisty zainwestował w jutrowampokażęco.

PS: Urodziła się dzisiaj młoda Majka, córka koleżanki G., co to na zdjęciach z tegorocznego Sylwestra tak dziko tańczy. Dumny ojciec, piękny kolega M., napisał mi czym prędzej SMS, że dziś, że o 15:40, że ma 10 w skali Apgar i że ma 54kg! GOŚKA, COŚ TY ŻARŁA?!

poniedziałek, 19 maja 2014

Mam dzisiaj urodziny, należą mi się więc:

1. rosołek odpowiednio słony z małą ilością makaronu, bo nie lubię dużo, ale nie lubię też wcale,
2. wspominki muzyczne z urodzin, kiedy to jeszcze balowałam nieprzyzowicie,
3. telefony od znajomych, co to mają rejestr połączeń ze mną "19 maja 2011", "19 maja 2012", "19 maja 2013..."
4. SMS z numerów, z którymi mam historię wymiany grzeczności na Wigilię, Wielkanoc i Sylwestra, ale nie wiem ni diabła kto pod tym telefonem się kryje,
5. datki dla Agatki, co to je w weekend zamierzam wydać o TUTAJ, zapraszam,
6. żeberka dobre, zamiast tortu,
7. spacer wiosenny, widoki piękne i bukiet konwalii,
8. komplementy i piękne historie o moim bohaterstwie/bystrości/pomysłowości/niespotykanym dowcipie, opowiedziane z uczuciem przez osoby stale i przejściowo podróżujące przez życie w moim towarzystwie.

CZEKAM ZATEM, tak?!

Można wykreślić kolejno: pozycje 1. i 6., bo te skołuje mi teściowa. Pozycję 2. sama sobie organizuję od rana. Naturalną koleją rzeczy poz. 3. i 4. dzieją się energicznie, a działalność pod numerem 5. hucznie rozpoczęła się szczodrą darowizną moich rodzicieli. Czekam niecierpliwie na wkład babci G., bo babcia zawsze do gotówki dorzuca mądrość ludową na ucho. W zeszłym roku zarzuciła mi ramiona wokół szyi, szepnęła: "pijąc powinno się znać miarę, w przeciwnym razie można wypić za mało!" i porozumiewawczo puściła oczko. Odnośnie poz. 7, to na kwiatki ciągle czekam, ale spacer i widoki odbębniłam z Osobistym należycie:

Artystyczne zdjęcie artystycznego malunku na wiadukcie nad trasą S8.
Strzeżonego Pan Bóg strzeże, czyli o tym, jak sąsiad ma już trzy zwierzęta.
A nie, jednak nadal dwa.
No, to już tylko pozycja nr 8 się ostała. Czekam, tak? Można się powtarzać, można też spamować. No słucham, no. Bo tupnę nóżką energiczną, dwudziestoośmioletnią!

wtorek, 13 maja 2014

Ja tu na deszczu, wilki jakieś!

Teściowie mieli w weekend imprezę. Imieniny wujka Marka. Wujek postanowił hucznie i z przytupem swoje imię świętować: świniaka zabić, żeberka na ruszt wrzucić, kiełbasę na patyku zaszaszłykować. Samo dobro. Rano, w dzień imprezy, zebrały się chmury. W oka mgnieniu deszcz lunął, pioruny zaczęły trzaskać po całej Warszawie. Wujek zadzwonił:

- Zbysssszzzzszszszek?
- No, witam cię, Marku!
- Zbyszszszszek, to ty?
- Słyszę cię, Marku! SŁYSZĘ! MÓW!
- Zbysssszzzzszszek nie wiemszszszsz sszszczy mnie szszszsssłyszszszysssz?!
- Mów, mów. Słyszę cię, Marku! Marku, mów! Słyszę!
- Szzsssssłyszszszysz mnie?
- Tak, Mareczku, słyszę!
- Deeeszszszszzzczz pada, nie ssszzzszszssssłychać cię, Zbyniu!
- Chyba mnie nie słyszysz, Mareczku! MARECZKU
- Pada deszsssszszszcz i psszszszszszrzerywa, Zbyniu! Szzzzzzssssłyszszszszysz mnie?
- Mareczku, chyba mnie nie słyszysz, bo deszcz pada. Wiesz, Marku?
- Tszszszszszrzaska mi tu, Zbysiszszszu! Pioruny! TSZSZSZSZRRZZZASKI!
- Marku, głośniej mów, bo pioruny trzaskają, nic nie słyszę!
- Sszzzzszszsz...
- Co mówisz, Mareczku?
- SSSSSSZZZZZZZZZZZZMMMAAAASSSZZZZMMAAA!
- Nie usłyszałem, Mareczku. Powtórz, proszę.

Piiiiiip, piiiip, piiiip. 
Wujek się rozłączył. I wysłał SMS.

poniedziałek, 12 maja 2014

Jak wiadomo WSZEM WOBEC I W OGÓLE, we wrześniu zeszłego roku odeszłam z ukochanej pracy. Gnijąc w perspektywie bezrobocia postanowiłam z Osobistym umrzeć w ciasnym, ale własnym lokalu, zapomniana przez społeczeństwo i zjedzona przez owczarki alzackie. Wynajęliśmy mieszkanie i odpaliliśmy bloga. Resztę znacie. 

ALE. Ale TAK W OGÓLE odeszłam, bo miałam przez szefową-dyrektorkę alergię z wysypką. Mój ulubiony ex-Prezes, któremu przed odejściem długie tygodnie tłumaczyłam, że NIE MA OPCJI, żadna maść nie pomaga i czym bym nie smarowała, nadal kicham na szefową, walczył długo i rycersko, namawiał, oferował i kręcił głową. Ostatecznie wypuścił mnie wolno mówiąc, że jak kocham, to wrócę. Kocham, rzecz jasna, ZAPEWNIAM, że kocham, ale ex-Prezes w ciemię bity nie jest, chce dowodów. Zapowiedział więc jakiś czas temu, że wrócę do niego, choćby nie wiem co. Powiedział tak:

- Pani Agato! Pani do mnie wróci, choćby nie wiem co!

Na potrzeby mojego powrotu, natchniony moim ociąganiem się, chichotami i doskonale odegraną postawą NIEDOSTĘPNEJ (premierowo, bo jak Osobisty chciał mnie poderwać 10 lat temu, tom się rzuciła na niego zanim jeszcze dobrze "przepraszam, którędy na metrmmmfflbblll...?!" wyrzucił z siebie), ex-Prezes postanowił dać mi wszystko, dwa razy, na wynos. Przyjechał do nas, do mieszkania sprawdzić, czy godnie żyję. Okazało się, że niegodnie. Powitałam go w sweterku, więc O CZY WIŚ CIE uznał, że NA OPAŁ NIE MAM i zaoferował swoje mieszkanie, bo wolne stoi. Zabrał mnie potem do restauracji i chciał mnie obezwładnić, wywołując u mnie śpiączkę cukrzycową ("ciasteczko czekoladowe? ale, JAK TO bez kawki? kawkę z karmelkiem? karmelki to cukierki? ooo, może cukierka-karmelka? karmelek z truskawkami? to galaretkę do tego poprosimy! ale jak to, bez śmietany? oczywiście, że ze śmietaną! tak, to czekoladowe też, jak mówiłem! chyba, że serniczki macie, bo jak macie to poproszę! nie ZAMIAST, tylko OBOK! rety, zaschło mi - jakiś szybki koktajl by się przydał, poprosimy te z brzoskwinią i te w warstwy, trzy razy! pani Agatko, a pani co by chciała?"). Potem zadzwonił 23 razy i mruczał w słuchawkę o długich urlopach, jakie będę mogła brać. W ogóle, to NIC GO TO NIE OBCHODZI czy przyjdę do pracy, BYLEBYM TYLKO PRZYSZŁA. Taka sytuacja.

Przy dwudziestej czwartej rozmowie telefonicznej w końcu żyłka na czole mu pękła - temu ex-Prezesu:

- No, słucham. No. Ile mnie to będzie kosztowało, te błędy moje wszystkie, no? Pani chciała zjeżdżalnię zainstalować kiedyś, tak? I basen kulkowy na wygodne konferencje, zgadza się? Dobrze, no. Niech pani mi to SPISZE wszystko, znajdziemy ludzi, zrobimy. Mamy umowę, tak?
- Nie...
- Okay, będzie bar. Umowa?
- Nie.
- Z barmanem KAWEISTĄ, wie pani, takim co kawy robi z rysunkami na piance. Okay?
- Nie.
- PANI AGATO, NIE MOGĘ ZWOLNIĆ PANI DYREKTOR.
- Nie?

No, to spisałam. Niech to będzie załącznik do umowy o pracę.




Umówiliśmy się jutro na spacer - pogadamy, ponegocjujemy. Mój nowy, wyśmienity Prezes jest super i nie chcę mu łamać serca, ale ex-Prezes MOCNO konkurencyjnie zaoferował, że mogę sobie w biurze zrobić JAKMISIĘPODOBA. Jeszcze nie wiem, co to w praktyce oznacza, ale korzystając z prawa do utopii wybrałam sobie, że podoba mi się tak:

 












Tak w skrócie. Nada się, nie?