wtorek, 22 kwietnia 2014

Wszystko jest fajnie. Nareszcie jesteśmy z fajnym facetem. Facet jest kompleksowo wyposażony: z poczuciem humoru, inteligentny, pachnący. No pycha, no! Aż tu nagle wtem znienacka przychodzi dzień, w którym nasz ON zaczyna zachowywać się, jakby COŚ weszło w posiadanie jego ciała, ubezwłasnowolniło go i przemawiało jego ustami. Nagle okazuje się, że rzeczywistość nie istnieje: on wie lepiej, a my jesteśmy jego WROGIEM – śmiertelnym wrogiem, oraz jesteśmy podłe krowy/małpy/jędze, które W OGÓLE nic nie rozumieją.

My - krowy/małpy/jędze podłe - stoimy obok z rozdziawioną gębą, gdyż jest to absolutnie wykluczone, jakoby ten dwunożny stwór to był nasz Miś, nasz Osobisty, nasz Faflunek ukochany. Miś, którego znamy jak podszewkę własnego żakietu. Trochę jesteśmy zaciekawione, ale znacznie bardziej przerażone. Mamy ochotę wykonać telefon: „Halo? Czy to pan Pellaeon, dowódca talerza latającego? Bo... no, tego - jakby zaszła taka mała niedogodność, bo właśnie pamięta Pan, jak porwaliście mojego faceta jakieś dwa dni temu? No, więc chyba zaszło małe nieporozumienie i oddaliście mi zawartość sąsiedniej lodówki. Oczywiście, nie ma sprawy, każdemu się może zdarzyć, ale gdybyście jednak oddali mi mojego Faflunka w ciągu jakichś dwóch godzin, ZANIM ZABIJE NOŻEM TEGO, KTÓRY MNIE TU WKURWIA, to byłoby fantastycznie! Dzięki z góry. Całuje między antenki”.

I faktycznie przychodzi moment, kiedy nasz Miś wykonuje taki z nagła RESET, mruga oczkami i znowu jest cały słodki i cały nasz. I w ogóle nie rozumie O CO NAM CHODZI i dlaczego jesteśmy na niego takie wkurwione (bo w końcu jak ma rozumieć, skoro przez ostatnie dwie doby przebywał na innej planecie, a jego ciałem poruszał kosmita). I proszę mi nie wmawiać, ze kobiety mają podobnie. O nie, nie, nie, nie, nie! My potrafimy uzasadnić swoje postępowanie. Owszem, czasem zachowujemy się nieswojo, ale zawsze - ZAWSZE! - oparte jest to na solidnych podstawach logicznych, na przykład:
- jestem wkurwiona, bo nie było w sklepie suszonych pomidorów, na które miałam ochotę dziś na kolację,
- jestem wkurwiona, bo nie było mojego numeru tych butów, które mi się podobały jako jedyne w sklepie i na świecie, więc OCZYWIŚCIE akurat tych właśnie nie ma,
- jestem wkurwiona ponieważ wszyscy mlaskają, chrupią i mielą jęzorem, a nie wypada mi wstać od stołu i zjeść w pokoju obok,
- jestem wkurwiona, bo mi się śniło, że tańcowałeś z Krychą, a ja stałam pod ścianą samotnie.

No więc o co z nimi chodzi?



PS: Poruszony w dzisiejszym odcinku temat jest CAŁKOWICIE teoretyczny i nie oparty na żadnych faktach, ani na niczyim życiorysie, ani nie ma absolutnie odniesienia do osób które znam lub są moim chłopakiem. ABSOLUTNIE.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Babcia G. robiła próbę generalną przed Wielkanocą.

Jak tylko weszliśmy we wtorek do dziadków, już było wiadomo, że wujek B. robił tatara – można to poznać po psach, które brały zakręty, jak TIR ze sztywną osią bez przegubu. A to dlatego, że przy przygotowywaniu wołowiny na tatara współczynnik zapsienia tejże wołowiny wynosi około 0.4 – czyli z kilograma mięsa zostaje 0.6 kilograma tatara, bo reszta znika w psach, przez co one później nie mogą skręcać i chodzą bokiem. 


30% psina, 70% wołowina. Leży i kwiczy, jak 100% wieprzowina.
A nasz wujek potrafi zrobić tatara. Babcia G. w tym czasie opuszcza kuchnię, bo normalna, racjonalna kobieta raczej unika (jeśli ma wybór) karmienia psów najlepsza wołowiną i zużywania czternastu żółtek i butelki ekstradziewiczej oliwy z oliwek na kilogram mięsa. A wujek nie unika. W dodatku wrzuca do środka marynowany zielony pieprz, normalny pieprz mielony GARŚCIAMI, potem miętoli, masuje, przytula, głaska, aż to mięso PRAWIE mu OŻYWA po tych wszystkich zabiegach.

Tatar wujkowy jest najlepszy. Ale najbardziej się udał chrzan próbny, przedwielkanocny. Nałożyłam sobie na szyneczkę i - I PRAWIE NIEMAL - i jakbym dostała pięścią między oczy! Łzy mi ciekły do wieczora. Znaczy, że dobry chrzan. Prawdziwy staropolski, nie żaden rozcieńczany. 

PS: W poniedziałek świąteczny jedziemy z Osobistym i teściami na chrzest. Wprost przepadam za rodzinnymi imprezami okołokościelnymi. W dodatku dzieci na tych imprezach zazwyczaj biegają całą grupą i nie są podpisane, które czyje. A jakbym chciała które popchnąć, żeby już nie biegało i sobie odpoczęło, to dorośli krzywo patrzą. I ja nawet nie wiem który dorosły z powodu którego dziecka krzywo patrzy, bo ciężko zapamiętać czterysta osób w NAJBLIŻSZEJ rodzinie Osobistego. Obiecuję, że po majowym weekendzie wkuję na pamięć całe drzewo ginekologiczne rodziny Osobistego. Ale chwilowo mamy kwiecień.

PSPS: Zarobiona jestem.




poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Kto zna Pawła Lorocha, ten ręka do góry!

Pan Loroch to kuchmistrz, bajarz, orator, chrypacz, podróżnik i przekąska najpyszniejsza dla mych uszu. Pan Paweł zjada i opowiada, a nawet gdy mlaska, to moją duszę dźwiękiem tym karmi. Taka była sytuacja, że Pan Loroch w Złej I Podłej Radiostacji miał swoją audycję: Gastrofazę. W Gastrofazie opowiadał przepyszne historie, w które wsłuchiwaliśmy się z Osobistym z zamiłowaniem. A potem - z nieuzasadnionych powodów i wbrew rozsądkowi - audycję zdjęto z anteny, a Pan Loroch zamiast się poetycko zapaść pod ziemię i załamać uroczyście - odpalił swoje własne radio (można klikać, owszem).
Nowe radio w całości podejmuje tematykę kulinariów, a najważniejsza audycja: Gastrozofia prowadzona przez Pana Lorocha, jakość ma jeszcze lepszą niż pierwowzór. W ostatnim odcinku było o jedzeniu dla dzieci, serniczkach smacznych i wszystkim co pyszne, ale i wykonalne w biegu. Natchniona chrypką Pana Lorocha uskuteczniłam wierszyk. Ot, fraszkę śniadaniową taką. Konstrukcja była częstochowska, rymy amatorskie, dobór słów wyraźnie wczorajszy. ALE JAK TEN LOROCH TO PRZECZYTAŁ! Rety, jak On chrypie pięknie.

Posłuchajcie: tu jest link, trzeba kliknąć i posłuchać najpierw półtorej minuty przepisu na kotlety, a potem pół minuty wierszyka wspaniale chrypanego.

I co? Zadziałało na wasze wewnętrzne ojeju! ?
Zachrypnięty głos Lorocha działa na moje ślinianki, jak cytryna.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Nie, żeby ktoś o mnie pytał, ale owszem, powolutku sobie żyję.

Okazało się nagle, że na trzy wysłane w czasie bezrobocia CV, dostałam trzy odzewy i dwie propozycje pracy. Karierowiczka. A w międzyczasie przyjechał do mnie pod dom (!) były Prezes i zapytał:

- Pani Agatko, a w zasadzie to jak bardzo poważnie mówiła Pani [w lipcu 2013r. - przyp. red.] o tym odejściu z pracy? Bo wie Pani, w zasadzie to już pół roku minęło i moglibyśmy zacząć rozmawiać o powrocie, nie? No, to jak? Sucharka?

Prezes był na wycieczce quadami przez Maroko i tydzień żywił się pełnoziarnistymi sucharkami. Bardzo sprytnie to wymyślili, bo człowiek nie wie, czy chrupie ziarenko, czy piach! - zachwalał. Faktycznie dobre.

Z trzech potencjalnych robót ostałam przy półtorej roboty, coby silniczków nie przepalić, zwłaszcza, że intelektualnie spowolniona jestem. Zimowo-bezrobotne spowolnienie mam. Jem więc sucharki, co to je były Prezes zostawił na kuchennym blacie i powolnie snuję się po mieszkaniu. Wiatr wyje jakoś mało burzowo, niedramatycznie.

Osobisty chciał mnie rozruszać i zaciągnął mnie do marketu budowlanego. Wlokę się za nim jak niemota, niewiele do mnie dociera, potykam się o klientów i w zadumie kołyszę do snu zakupy w wózku. Kątem oka widzę, jak Osobisty ładuje do koszyka butelkę środka do czyszczenia granitów.

- Po co ci ten środek do czyszczenia granitów? – pytam.

Nic. Idzie dalej, ogląda wszystkie śrubki, deski, narzędzia. Ja za nim, rozczochrana, mało bystra, nieszczęśliwa, a w kwestii granitu nadal nie znam stanowiska. Coś mi się w łeb stało, fakty dziwnie łączyć zaczęłam i zawiesiłam się z tym granitem uparcie. Idę więc i jęczę:

- Po co ci ten środek do czyszczenia granitów… Po co ci ten środek do czyszczenia granitów… Po co ci ten…

 W pewnym momencie Osobisty nie wytrzymał i ryknął przez pół alejki:

- BO KOT NAM NASRAŁ!

PS: A propos wiosennej fauny: jakbym się nie odzywała przez dłuższy czas, to znaczy że mrówki mnie zżarły. Wyżarły mi peeling cukrowy nie unosząc pokrywki. Chwilowo zaprowadzają ład i porządek na blacie w kuchni, a dodatkowa grupa siedzi w zlewie. Łóżko jakoś (tfu, tfu!) odpuściły.

PSPS: Robimy jakieś wiosenne dekoracje wnętrz, czy odpuszczamy?