wtorek, 31 grudnia 2013

Kiedy przyjdę tu następnym razem, to:

- Osobisty będzie miał już 30 lat,
- nadal będę miała fryzurę pt. „Wybuch w radzieckiej fabryce makaronu”,
- zaobserwowane w mieszkaniu mrówki na pewno zdążą zeżreć te tomy encyklopedii, których jeszcze nie dały rady w czasie okołoświątecznym,
- nadal nie będę: długonogą blondynką, zgrabną, niebieskooką pożeraczką męskich serc,
- podejrzewam – BA! nawet wiem, że NA PEW NO do czasu powrotu: nie zdążę zrobić kariery, napisać książki, namalować dzieła sztuki, wyjść za mąż, spełnić się jako matka i kobieta, zrobić prawa jazdy na TIRa, nauczyć się prasować, zarobić pierwszego miliona dolarów, nauczyć się chodzić w szpilkach, ubierać elegancko, przestać zażywać nałogowo krople do ucha, oduczyć się pić w łóżku, nauczyć hodować rośliny, nauczyć się odpowiadać w ODPOWIEDNICH momentach i odpowiednie kwestie, zaprzyjaźnić się z sąsiadkami, oduczyć się grania z Osobistym w makabryczne gdy do 2 w nocy, drąc się przy tym: „PRZESTAŃ!! PRZESTAŃ!!! TERAZ JA!!”, nauczyć zakręcać szampon i odżywkę po myciu włosów, nie spać w swetrze, malować co rano i dbać o
odnowę biologiczną, nosić eleganckie buty nie przydeptując ich, nie siadać na blacie w kuchni, nie drzeć mordy (generalnie!), robić obiad z 3 dań i prowadzić domu, jak moja babka, mamka i siostra!

No trudno.
Do zobaczenia za rok.

Człowiek-wódka grzeje parkiet.
Powitawszy, drodzy goście i drogie gościówy!
Po lewej się chleje, po prawej się leje.
Oto wchodzimy do sali balowej.
Suto zastawiony stół zostanie za chwilę suto zastawiony.
Kto zgadnie skąd wiem, że gdy robiłam to zdjęcie, Osobisty latał jeszcze w majtach po domu?
Nadal w majtach, najwyraźniej.
 

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Sylwester '2013!

No i co się obrażacie, no? Nie to, że nie mam o czym pisać, ani że nie chce mi się pisać, ale NIE MIAŁAM CZASU, NO! Cały grudzień, no. DŻIZAS. Bo zajęta jestem, no. No. Bezrobotna w końcu. No. Jak pójdę do pracy, to znajdę czas na wszystko, WIA DO MO. Każdy tak ma. Im mniej czasu, tym więcej czasu. Im więcej, tym mniej. Tak?

WYBACZAJĄ? Wrócę w łaski?
Jak córka marynowana.

A tymczasem SZYKUJĘ SYLWESTRA.
Do zorganizowania Sylwestra potrzeba pięciu składników: ludzi, dań i dekoracji, piciu i muzyki. Opcjonalnie można pomalować paznokcie.

W poszukiwaniu ludzi utworzyłam na fejsbuku wydarzenie, bo TAK SIĘ TERAZ LUDZIE ZAPRASZAJĄ i ja też nadążam za nowymi mediami. I z fejsbuka wynika, że na imprezie będą tacy ludzie:

1# koleżanka G., prawie siostra Osobistego, białoskóra Murzynka, urodzona didżejka, żona swojego męża, ex-sąsiadka, wzorzec matki-warszawianki, królowa książek i koncertów na żywo. Mała, ale skoczna, nie warto z nią zaczynać. Dobrze tańczy, świetnie śpiewa. Zna wszystkie teksty, kojarzy każdy teledysk, pamięta nazwisko, pseudonim i rok. Taka trochę Niedźwiedzka-Sierocka, tylko nogi ma zgrabne i talię wąską. Nie pije alkoholu, pffffFFffffFFFfff.

2# kolega M., wzorzec urody klasycznej, nieklasycznej, awangardowej, popkulturowej, każdej. Mąż swojej żony, powiatowy Casanova, co to się w nim wszystkie panie i wszyscy panowie podkochują i nikt nie wstydzi się przyznać. Wygląda na niedostępnego, ale po trzech kieliszkach daje się przytulać. Pije dużo i chętnie.

3# moja N., niepozorna, poręczna, wąska w pasie. Dużo chla, ale stara się robić wrażenie niezainteresowanej butelką. Zwykle najpierw obserwuje, dopiero potem dołącza do rozmowy. Lubi publicznie wywlekać na światło dzienne wszystkie moje przywary i tajemnice. Bo wszystkie je zna. Osobisty skrycie się w niej podkochuje. Ja też.

4# kolega S., debiutant jeśli chodzi o imprezy w naszym gronie. Zna i chętnie wykonuje wszystkie rodzaje tańców półerotycznych: twerk, booty shake, belly dance, lampion-spin. Pije piwo, zagryza wódką, wznosi toast bimbrem. Wysportowany, umięśniony, szybki. Wysoki i przystojny. Nie dziwne, że moja N. się w nim kocha.

5# koleżanka A., kobieta-impreza. Tańczy, gada, pije, jest zawsze zadowolona. Łatwo się w niej zakochać. Prawdopodobnie jest ze mną spokrewniona: ma te same niebagatelnie długie rzęsy i niesamowicie zgrabne nogi. Jest tak miła i uprzejma, że nigdy nie odmawia drinka. Zwłaszcza, gdy polewa mąż - były barman.

6# kolega M., ex-barman, prawdopodobnie najlepszy tancerz na sali. Świetny rozmówca. Można z nim o pogodzie, polityce, seksie i akcjach humanitarnych. Najlepszy kumpel każdego. Miesza drinki podrzucając szklanki i kręcąc butelkami. Najlepiej wychodzą mu: "Mojito dla Ciebie kobito", "Tequilla dla debila" i moja ulubiona mieszanka: "Długa dziś nocka - tu Twoja szkocka".

7# inna koleżanka A., najładniejsza buzia na sali, co łoi wódę i pali. Wygląda na niepełnoletnią, ale w głowie ma mądrość czterdziestki. Warszawianka od dziada i pradziada. Ma kiepską orientację w terenie, więc warto jej co jakiś czas przypominać gdzie jest kuchnia, gdzie łazienka - gdzie polewają, a gdzie należy lać. Pierwotnie koleżanka G. trzymała ją w tajemnicy tylko dla siebie, ale ILEŻ MOŻNA SKRYWAĆ TAKI SKARB, ja się pytam!? Tośmy ją z Osobistym dorwali, zapoznali, przechwycili. Teraz jest też nasza.

8# kolega Rodak, znany także jako inny kolega M., najlepszy polski kierowca, najlepszy polski Polak. Moja ulubiona osoba na całej imprezie - nikogo z zaproszonych tak nie lubię, jak jego! Czarujący, szarmancki, zawsze miły, uprzejmy, zabawny. NIESKAZITELNY. Jest ze mną spokrewniony regionalnie, o czym z dumą wspominam w każdym swoim CV, w rubryce "osiągnięcia". Jego serce należy do pięknej innej koleżanki A., jego wątroba do tego, kto polewa.

9# mój Osobisty. Człowiek-wódka, biały Murzyn. Bardzo temperamentny, bezkonkurencyjnie zabawny, do tego zwykle głodny: z warzyw najbardziej lubi schabowe. Uważa, że wszystkie piękne kobiety to gorące biczesy, słodkie cielęcinki i smakowite szyneczki, a każdy kształtny, damski pośladek powinien się trząść w rytmie jego kroków. Nie krępuje się klepać przechodniów po pupach, nie zważa przy tym na płeć. Jest mało asertywny, rzadko odmawia picia. Ochlajmorda o nieskazitelnych manierach.

10# no i będę jeszcze ja.

Poza ludźmi, będą też artykuły spożywcze, czyli piciu i dania:
- cziken-nagets domowe,
- tortille domowe,
- sushi domowe,
- francuskie ciastka domowe,
- barszcz biały domowy,
- bigos domowy,
- rolady schabowe domowe,
- sałatka domowa,
- ciastka noworoczne, domowe,
- minipizze domowe,
- warzywa z dipem domowym,
- czipsy sklepowe,
- szampan ruski,
- wódka swojska,
- popita krajowa.

Z muzyką ożeniłam koleżankę Niedźwiecką-Sierocką, bo ONA SIE ZNA. Ze sprzętem ożeniłam Osobistego, bo on ma władzę i kabelki. Kabelki są ważne, jeśli z pendrajwa ma lecieć muzyka. Tyle wiem o elektronice.

Na dekorację zaplanowałam:
- taśmy piękne, z napisami, wspaniałe,
- balony liczne,
- tasiemki wijące się, metaliczne,
- serpentyny w niezdrowych ilościach,
- światełka nastrojowe jakieś, romantyczne.

W związku z tym, że nie było nas w domu od dwóch pierdyliardów dni (odnotowano włamań: 0, słownie: zero) i nie przygotowaliśmy jeszcze nic, planujemy dzisiaj zrobić wszystko:

- zakupy spożywcze,
- zakupy dekoracyjne,
- pożyczenie odkurzacza,
- oddanie odkurzacza,
- zrobienie teściowej paznokci,
- zrobienie sobie paznokci,
- posprzątanie domostwa w sposób nieskazitelnie nieskazitelny,
- rozpoczęcie instalowania dekoracji,
- dobrą kolację, bo TYLEŚMY słoików zwieźli do domu i trzeba to zjeść,
- iście spać przed 4.00.

O czym zapomniałam?
Aaaaaa..., no tak: pranie wstawić, prasowanie zrobić, taras umyć, okna umyć, podłogi umyć, szafki, choinkę rozebrać, kolejkę złożyć, roślinki przesadzić, roladki schabowe poddusić, piekarnik znaleźć, żeby francuskie upiec i napić się wody, bo odwodnienie powoduje, że człowiek słabo dmucha. A balonów dużo.

Jeszcze tu wrócę w tym roku.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Ostatni dzień, choinki ubrane, śledzik pływa, ciasteczka się kruszą? Tak! Ale czy o to chodzi w Świętach? O jedzenie, wystawny stół, sałatki własnej roboty, ciasta z lokalnej cukierni, zakąski do wódki. Czy cała magia Świąt mieści się na stole? Czy to jest najważniejsze?

NIE. Najważniejsze są paznokcie.
Najważniejsze są piękne, gładkie, mięciutkie, puchate dłonie i przykuwające uwagę paznokcie. A kto się ze mną nie zgadza, ten jest ateista.

Osobistemu zrobiłam SPA - wszystkie 20 palców + 2 podbipiętki + 2 zapracowane dłonie zrobiłam na doskonałe, katalogowe bóstwo. Razem 24, czyli dość wigilijnie, dość Jezusowo! Jego męskie stópeczki cieszyły się półgodzinnym peelingiem, przez kwadrans nacierałam je oliwką, kolejne kilka minut obmywałam letnią wodą. Jak Jezus swoim uczniom, nie licząc cytrynowego peelingu. Czyż nie świątecznie?! Łapeczki też ma niepokalane, jak dzieciątko, co to w miękkim sianku leży i nic, tylko kadzidełka go otaczają. I mirra piękna, pyszna i rozmowna (nie wiem, co to jest mirra).

Inspirację niniejszym niosę, cobyśmy nie tylko my z Osobistym po bożemu te Święta przeżyli.

Zasady są takie:
- kolory można wprowadzić własne, w sam raz pod strój, lub trzymać się świątecznych czerwono-zielono-złotych, coby JAK NA DŁONI było widać, o co nam w manikjurze chodzi, tak?
- jak nie da się wzorków na Wigilię "bo jeszcze zmywać będę", "bo nie zdążę", "bo za stara jestem na to", to zawsze w pierwszy lub drugi dzień Świąt czas się znajdzie, żeby trochę frajdy w strój wprowadzić, tak?
- można wzorek machnąć na jednym lub dwóch palcach (dowolnych, choć zaleca się nie akcentować fakiju, bo to nie po bożemu) i resztę jednym kolorem, a można po całości szaleć x 10,
- wzorki nie muszą być idealne, bo dążenie do ideału jest pychą, a pycha to grzech ciężki, niejezusowy!
- każdy z tych wzorków można zrobić wykałaczką, pędzelkiem lakierowym lub inną główką szpilki (do zrobienia idealnych kółek), nie potrzeba magicznych przyrządów i nieosiągalnych akcesoriów, SPRAWDZIŁAM.

 
  

 






PS: Ja wiem, że nie jestem BLOGERKA MODOWA, ani żadna ze mnie SZAFIARKA, ale chyba od święta mogę sobie pofantazjować, że się znam, tak? No. To sobie dzisiaj fantazjuję, że może mogłabym sobie machnąć taki profesjonalny wzorek, profesjonalnie zaprojektowany w profesjonalnym programie PAINT? Do czerwonej sukienki by mi pasował, do czarnej koszuli Osobistego, do naszych białych uśmiechów i zielonego nalotu na zębach, który po trzech dniach obżarstwa na pewno się zjawi. Wspaniale?

Wspaniały wzorek x 10 paznokci, tak? POWINNO nie być TRUDNE.

sobota, 21 grudnia 2013

Nie mam już co robić, wszystko gotowe.

Żeby zwalczyć bezczynność, chętnie wzięłabym się i teatralnie pogrążyła w otchłani rozpaczy. Bo romantyczne toto i kobiece bardzo. Kto czytał "Anię z Zielonego..." ten wie. Ale nie dałabym rady odpowiednio długo zamglonym wzrokiem patrzeć za okno i depresyjnym milczeniem odpowiadać na zatroskane pytania Osobistego: „co tam?” albo „jest obiad?”. Bo by mi oko skakało i obiad by się zmarnował.

Skoro już o obiedzie mowa: menu na parapetówkę znacie. Wykonałam, ozdobiłam, podałam. Towarzystwo bawiło się przednio. Recenzje z imprezy są dobre: babcia G. kocha się w dziadku W., na co wujek B. – mąż babci G. - patrzy z entuzjazmem, bo sam się w dziadku trochę kocha. Tata między zupą a sałatką pojechał na targ staroci i kupił mojej rodzicielce pierścionek, więc rodzice też się kochają. Dodatkowo, jakby szczęścia było za mało, teściowa zamówiła dwie podane przeze mnie potrawy na Wigilię. Znaczy, że jestem Gordon Ramsey.

Po parapetówce spakowałam gościom wiktuały (użył kto kiedy tego słowa? hę?) do misek, korytek i wiader. Zmyłam naczynia, sprzątnęłam stoły, oddałam pożyczone krzesła. Sprzątnęłam-oddałam głównie za pomocą Osobistego. Fenkju, kochany!

A kiedy mieszkanie już lśniło i wygładziłam ręką wszystkie wyimaginowane pomarszczenia na obrusach, postanowiłam z nudów:
- wydać wszystkie pieniądze, które mam (czyli zasadniczo, których NIE MAM) na brokatowe aniołki, latarenki, bałwanki trzy de, gołąbki z masy solnej, prezenty dla cioci, szwagra, listonosza i sąsiadów,
- szybko i niepostrzeżenie wyrobić w mało popularnym banku kartę kredytową i wypruć ją, wydoić całkiem, a potem zrobić na niej dodatkowo debet,
- nie płacić żadnych rachunków, bo grudzień jest miesiącem prezentów, więc może mi podarują?!,
- ozdobić mieszkanie każdą, dowolną, ogromną ilością gałązek, bombek, stroików, łańcuchów i lampionów, żeby było bogato i gęsto, aż będzie przypominać brokatową dżunglę i bez tasaka do kuchni nikt się nie przedrze.

Na szczęście Osobisty walnął mnie srogim wzrokiem w pysk i znalazł mi zajęcie, zatem:
- kredytów, debetów, pożyczek i zaległości BRAK,
- do banku mnie nie wpuścili, bo na pierwszy rzut oka widać, żem bezrobotna i beznadziejna,
- rachunki zapłaciłam jeszcze przed terminem,
- dżungla jest, ale taka jakby wykarczowana: ino dwa stroiki.

Zdjęcie in progress, tak? No.
Pozostałe gałęzie położyłam na tarasie i ogłosiłam wśród znajomych, że mam do wzięcia. Po dwóch dniach zniknęły bez słowa, bez informacji o planach na przyszłość, tak nagle.

Wesołych Świąt, Panie Łomiarzu!

piątek, 13 grudnia 2013

W środę po 16.00 dzwoni moja N.:
- GŁODNAAAA JESTEEEEM, MILOOORD! - N. mówi tak na mnie od wieków sugerując, że mam wąsy.
- A co byś zjadła?
- Ty nie zagaduj, tylko zamawiaj, będę za 20 minut!
- Mogę zrobić makaro... - zaczęłam.
- ZAMAWIAJ COŚ, DUŻOOOO, ŻREEEEEĆ!!!

Łoki doki. 

Pan przyjechał, dał nam jeść w pudełkach. N. wpadła do mieszkania nie otwierając drzwi, zjadła dwie pizze razem z ulotką, beknęła, padła w fotelu i po kwadransie znalazła siłę, żeby skinąć głową na powitanie. Zagadałam nieśmiało, czy chce mi pomóc robić kartki świąteczne. Iskierka w dzikim oku mojej N. niebezpiecznie błysnęła. Zaczęła się produkcja.

- No, to co tam u Ciebie? - zagadałam N. przy stole.
 - ....tu jest krzywo, ja nie wiem jak to przykleić prosto, ale jak zaraz nie będzie prosto, to wypieprzę ten cholerny drucik za okno - mamrotała N. pod nosem -  cholerny drut, cholera, nie trzyma się, co za dziadowski klej, no szlag by ten drucik...
- Mała, nic się nie martw, to ręczna robota, nie musi być równo... - zauważyłam nieśmiało.
- MUSI BYĆ IDEALNIE, RÓWNO, SYMETRIA!!! Pfff... - prychnęła na mnie N. - chyba ty nie musisz mieć równo, pod sufitem chyba, kto to słyszał, cholerny klej, no co z tym drutem, do jasnej cholery!

Po pięciu godzinach miałam w kuchni:
- pijanego Osobistego, bo wrócił z pracy z czterema rodzajami nowego notofrugo! i zaczął robić drinki,
- pijaną N., która na głośne rapowanie Osobistego dobiegające z pokoju obok reagowała uprzejmym milczeniem i śliniła koniec drucika, żeby lepiej się kartki trzymał,
- burdel nie z tej ziemi,
- dwie nieprofesjonalnie, ale od serca przygotowane kartki świąteczne,
- tego skowronka:

Skowronek, po pijaku, zakrył plamę z pizzy na klacie BROKATOWYM MONOGRAMEM. Plama, podpowiem, jest 2 cm pod monogramem. Skowronek nie trafił był.

Później, kiedy N. wsiadła do taksówki, zaczęła się seria smsów:
- Miły Pan, podobny do Vin Diesla.

(3 minuty później)
- Jednak ni chuja niepodobny, tylko łysy. W domu już. 

(20 minut później)
- Dobra, już wykąpana. Idę spać.

(10 minut później)
- Ok, trochę otrzeźwiałam. Osobisty robi zdecydowanie za mocne drinki.

(6 godzin później)
- O kurna, ale mi się chce pić!


Plan na czwartek był taki, że ja robię remanent w kuchni, sprzątam domostwo i kończę produkcję kartek, a Osobisty zaraz po 16.00 wpada do domu i jedziemy na wielkie, imprezowe zakupy. 

Po 17.00 Osobistego nadal nie było, bo cośtam cośtam korki cośtam. 

Po 18.00 wpadł do domu niemal równo z sąsiadką, która CZYŚCIŁA BLENDER NIE WYŁĄCZAJĄC GO Z GNIAZDKA, w związku z czym urwała sobie rękę przy samym tyłku. W panice przybiegła do nas, najbardziej doświadczonych medycznie osób na dzielnicy i waląc energicznie w drzwi, zachlapała krwią kafelki, drzwi i ściany na korytarzu. Korzystając z wody mineralnej, papierowych ręczników i 6cm plastra w myszkę Mickey dopełniliśmy wszelkich obowiązków pierwszej pomocy przewidzianych na wypadek amputacji. Po godzinie my myliśmy ściany na klatce schodowej, a w szpitalu, Pan Chirurg doszywał sąsiadce rękę.

Po 19.00 Osobisty, chcąc przycupnąć na chwilę przed wyjściem do sklepu odkrył, co miałam na myśli mówiąc, że "nóżka w łóżku rano łupnęła". Zaklął pod nosem, wyjął pudło narzędzi i zaczął stukać, konsultując swoje poczyniania na videokonferencji telefonicznej z teściem. Uznali zgodnie, że bez wiertarki udarowej się nie obejdzie

Po 19.30 mój teściu i wujek B. (mąż babci G.) przybyli do naszego mieszkania z wiertarką, kosiarką, młotem, przedłużaczami, lutownicami i pompą paliwową. Żeby dokręcić śrubę w nóżce łóżka.

Po 20.30 pojechaliśmy do sklepu.

Po 23.30 byliśmy w domu.

FENKJU, GUT NAJT.


Na piątek plan jest taki:
- peeling wszystkiego ryja, 
- pedikjur,
- kąpiel relaksująca z lekturą,
- po 16.00 ukochanicę moją z ex-pracy powitać, albowiem wpadnie z mężem i pierworodną,
- Osobistego powitać i pograć w "COD: Extinction", bo z okazji piątku 13ego jest dziś dzień podwójnego expa,
- zweryfikować z Osobistym założenia Tabeli Przygotowań Imprezowych i podzielić obowiązki:

Mamusia przywozi swojskie wędliny, ciasto, śledzie w oleju, rybę po grecku, kapustę z grochem i dziadziusia W.

Przewidywany podział obowiązków:

Osobisty:
- odkurzyć dom,
- ustawić ławę i krzesła,
- pochować pierdyliard kurtek i płaszczyków!

Ja:
- siekać i do garów,
- ozdobić stół,
- do garów wrócić, bo się przypala,
- łazienka!

Ale najpierw peeling.

środa, 11 grudnia 2013

Niedziela u teściów (schabowe + awantura), poniedziałek w domu (makieta skończona + prezenty dla znajomych), wtorek w terenie (kartki nie-ręcznie robione wysłano + zakupy zaplanowano i wyceniono, nie zrobiono). 

46 kupnych za nami, zostały 4 ręczne na jutrodziś.
Jutrodziś środa.

A w niedzielę wielka, premierowa, niskobudżetowa parapetówka rodzinna. Dla lepszej organizacji i przyspieszenia roboty, OPTYMALIZUJĘ PRACĘ. Skróty sprytne robię, coby w sobotę skupić się już tylko na manikjurach. Nauczyłam się na przykład oszczędzać czas potrzebny na funkcjonalne i eleganckie aranżowanie wnętrz przed imprezą. Od dzisiaj pomijam szukanie miarki w pudle z narzędziami, bo zaczęłam dla odmiany odmierzać przestrzeń metodą na rozłożone ręce. Zna ktoś? "Od lodówki do okna jest obie ręce prosto raz a potem cała ręka i tułów a druga do łokcia i prawie dwie dłonie". Zwymiarowałam sobie tak dzisiaj światełka choinkowe do kuchni i KTO BY POMYŚLAŁ, nie starczyło kabla. A mierzyłam DOKŁADNIE

Odkryłam także, że moja produktywność wzrasta o 230-340% kiedy mikrofalówka odmierza czas. Przez te trzy minuty podgrzewania zupy, zdopingowana lękiem przed dzwonkiem, który sygnalizuje, że kolejne cenne chwile mojego życia umknęły na bezczynnym czekaniu, zdążę: zrobić kanapkę, umyć naczynia, rozczesać włosy, nastawić pralkę, przetrzeć okna, odpalić świeczkę zapachową, zamieść poprochy zza drzwi, odpisać na SMS i posiedzieć chwilkę, dla relaksu. Mogłabym, alternatywnie, patrzeć na obracający się wskaźnik w mikrofali i czekać w odrętwieniu dwa kwadranse, aż te trzy minuty miną. Ale OPTYMALIZUJĘ PRACĘ.

Dodatkowo, w ramach bycia nowoczesną panią domu, nauczyłam się na pamięć wszystkich układów tanecznych i wszystkich tekstów tego wspaniałego, skandynawskiego, wspaniałego, zdolnego, wspaniałego zespołu:



Ten zespół jest wspaniały.
 
PS: Poddałam się z tym bogato zdobionym wieńcem na drzwi, bo drogie to to ustrojstwo i nie stać mnie na wystawianie się z takim majątkiem wprost w ramiona Pana Z Łomem. Poczyniłam ręczne ustrojstwo na drzwi. Kosztowało mnie to 5-8zł + dwa odcinki serialu "New girl". Osobisty rzucił okiem, pogłaskał mnie po czerepie i pokiwał głową z aprobatą, lub znudzeniem. Tak czy siak, nie kazał wyrzucać.

Składniki: ramka z IKEA (5zł za komplet dwóch sztuk), tasiemka i kokardki z Biedronki (3.99zł), różne papierki i kartoniki (0zł, bo scrapbooker nigdy resztek nie wyrzuca), litery samoprzylepne (sto lat temu: 2.50zł w księgarni na bazarku), szyszunie i sztuczne roślinki (0.25gr od sztuki).

Nie miałam wszystkich liter, ale miałam MATERIAŁ na wszystkie litery, tak? 


TAADAAAM! Ładnie i niemal półmało tandetnie.

Chociaż to nie wieniec, wiem.
Może na Wielkanoc się odkuję.

piątek, 6 grudnia 2013

Żegnaj okrutny świecie. PIORUNY i GRZMOTY w grudniu. WIDZIAŁ KTO TAKIE ZACHOWANIE?!

Wichura, gradobicie, latająca po osiedlu blacha falowana, tornado jakieś. W grudniu. Fenkju bardzo. W związku z tym, że świat się kończy, nie spałam od 2 rano wczoraj. Aż do teraz ciągle czuwam, gotowa uchylić głowę przed nadlatującym fragmentem blachy.

O drugiej w nocy z nieba grom skrzekliwy spadł i walnął prosto w dom obok. Dwa razy, dla pewności. Stałam więc do świtu, jak cielę od matki oderwane i patrzyłam beznamiętnym wzrokiem, czy zaczynamy płonąć, czy blok się wali. Ale płomienie się bały, a blok z przerażeniem zamarł w bezruchu. Patrzyłam też, jak dźwig podstawiony do budowy bloku 100m dalej buja się na lewo i prawo, kręci w kółko, miota hakiem na łańcuchu. Jak przytulnie, jak kojąco - pierdyliard ton żelastwa miotane wiatrem. Osobisty śpi, sąsiedzi chrapią, wszyscy nieświadomi niebezpieczeństwa. A ja czuwam z nosem przy tarasie, w razie jakby coś się działo, albo kogoś wiater przywiał. Nawet cholernego Pana Z Łomem w taką pogodę bym zaprosiła do środka.

Czy to dlatego taką martwą ciszę mamy tu dzisiaj? 
Wszyscy polegli? Śnieg domy zasypał, huragan kable urwał?
Innego powodu nie widzę.

A kiedy ja w stolicy stałam przy oknie i walczyłam o życie swoje, swojego ukochanego Osobistego i - też swojego - Pana Z Łomem, moja siostra kilka tysięcy kilometrów dalej nuciła pod nosem kolędy, wyciągała ciepłe ciasteczka z pieca, bawiła się w wyklejanki i podawała naszemu tatusiowi herbatkę. Relaks, luz, sielanka i ozdoby świąteczne. A potem wysłała mi zdjęcia, wyzywając mnie tym samym na pojedynek:

Ozdoby ręcznie robione przez Młodego. MUST HAVE.

Przy wejściu do domu, w przedpokoju wisi powitajnik.

Siostra moja popełniła niemoralne przestępstwo, żeby zdobyć tę choinkę. Słusznie.
Najpiękniejszy w historii wieniec na zewnętrzną stronę drzwi. NIEZDROWO ZAZDROSZCZĘ, czuję też parcie na KOMPETYSZYN.
Żywe, pachnące gałęzie igłokrzewu brytyjskiego z papierowymi i drewnianymi ozdobami. Postawione na stoliku przed drzwiami, coby przechodzących obok sąsiadów uwieść zapachem żywicy, kunsztem rękodzieła i duchem Świąt. PS: Tak, wymyśliłam nazwę tej rośliny. Nie wiem co to. Z roślin rozróżniam tylko brzozę i marchew.
Dookołaświecznik świąteczny. I piękne, brokatowe bałwany w tle. Brokat MUST HAVE również! A nie mam. Cholerny świat!

Bałwan wyklejany ręcznie przez Młodego. I portret artysty-klejarza.

Okay. Być może, tak LEDWO-LEEEEDWOOOO, prawie wcale, odrobinę, ale taką mało zauważalną, przegrałam w tej rozgrywce. Przyznaję. Polska - Anglia 0:1. Ale - ALE! - ale NA NIEDZIELĘ SZYKUJEMY Z OSOBISTYM WIELKI REWANŻ.

Jakby ktoś chciał mi pomysły podesłać, albo swoje wykonanie pokazać - przyjmę z wdzięcznością i otwartymi ramionami, choćby i pod koniec stycznia. Lubię patrzeć i plagiatować

czwartek, 5 grudnia 2013

A czy Ty dziewczynko i czy Ty chłopczyku, ukochaliście wczoraj swoją Basię?

Nie wiem, czy to kwestia pochodzenia (bom z kopalnianego miasta i tata mój wbił mi do głowy, że Barbórka ważniejsza jest niż 1 maja) i bardziej mi się w oczy rzuca 4 grudnia, czy to przypadek, ale wczoraj - jak nigdy - świadkowałam szaleństwu imieninowemu. Każdy szukał swojej Basi w telefonie, każdy do Basi SMS chciał pisać, ludzie rozmawiali tylko o Basiach, każdy coś swojej Basi kupował. A jak ktoś nie zna Basi, to wczoraj był społecznym przegranym.

Moja mama zadzwoniła po 18.00 i w biegu, zamieszaniu i malując usta krzyknęła: "jadę do Baśki, będziemy balować, zadzwoń do taty, żeby mnie nie szukał!". Teściowa moja, co to ją wczoraj odwiedziliśmy, coby wesprzeć w sprzątaniu po Wielkim Remoncie, tak bardzo swoją ukochaną szwagierkę/bratanicę/pociotkę (?) Basię obdzwaniała, że się jej numeru telefonu na pamięć nauczyła. "Zadzwoń do Basi" - mówi do Osobistego. 

- Zadzwoniłeś? 
- Nie.
- Zadzwoń. Jej numer telefonu to 604 XXX XXX.
- Jakby to... ZA CHWILĘ, okay? - powiedział Osobisty, trzymając w jednej ręce mopa, w drugiej drabinę, w trzeciej wiaderko, a w zębach worek gipsu.
- No zadzwoń, no. Jej numer telefonu to 604 XXX...
- I tak nie zapamiętam mamo, poczekaj.
- ZADZWOŃ DO BASI.
- Z a c h w i l ę m a m o z a d z w o n i ę ... - wycedził Osobisty przez zęby.
- Daj ten worek, ZADZWOŃ. Jej numer telefonu to sze...
- POTEMZADZWONIEMAMOZOSTAWTENWÓR!

Teściowa odsunęła się urażona, podeszła do mnie, szturchnęła mnie w kolano, żebym się na niej skupiła (stałam jedną nogą na drabinie, drugą balansowałam i myłam kafelki przy suficie, więc energiczne szturchnięcie teściowej zmusiło mnie do szybkiego skupienia) i półszeptem powiedziała: "Ty dopilnuj, żeby on do Basi zadzwonił, JEJ NUMER TELEFONU to sześćset cztery ix ix ix ix ix ix...".

Chciałam z rana zadzwonić do teściowej i spytać się jaki jest numer telefonu do Basi, bo zapomnieliśmy zadzwonić. Bardzo byłoby to w stylu mojego tatusia. Nie umiem zdecydować, czyśmy z tatusiem są podli czy zabawni?

Polecam pepperoni z "Rolnika".

Po mamusi, tak sobie dzisiaj uświadomiłam, mam kubki smakowe. Najlepsze śniadanie, to taki na przykład piekielnie krzywo krojony chleb swojski bełchatowski, z pasztetem i pepperoni, z chrupiącymi nasionami w środku. SZYBKA POBUDKA. Pepperoni na kanapce, pepperoni w sałatce, pepperoni z dżemem, pepperoni z herbatnikami, pepperoni z pepperoni. Nie jest tak ostre, żeby ogniem zionąć ze wszechdziur jednocześnie. To taki dobry, dziwnie uzależniający frykas.

Mama zawsze takie dziwne frykasy do domu znosiła. 
A tata znosił pasztet. 

Dzisiaj na śniadanie zeżarłam wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa.

wtorek, 3 grudnia 2013

Jest lodówka, mam lodówkę. To znaczy technicznie rzecz biorąc mamy lodówkę już od miesiąca, ale dopiero teraz, po udekorowaniu, lodówka chłodzi, jak lapońskie mrozy. Oderwałam się na chwilę od laptopa, uskuteczniłam PRAWIE NIEKICZOWATĄ aranżację, wróciłam do poprawiania zleceń. RETY, JAKA JA JESTEM PRODUKTYWNA. Godzinę później spojrzałam na lodówkę świeżym okiem i oceniłam, że JEST OKAY, może zostać do lutego.

(edytowano: Osobisty przeczytał ten fragment i krzyknął z drugiego pokoju "ANI MI SIĘ ŚNI, ZARAZ PO SYLWESTRZE SPRZĄTAMY!". Niestety, nie usłyszałam go.)

Aranżacja codzienna, turystyczno-ascetyczna: kartka od siostry, kartka od N., kartka od babci G. Trzy pojemniki-magnesy z IKEA. Puste, bo nie dorobiliśmy się jeszcze przypraw. Na mikrofali bida.

Bida codzienna, ujęta ĄFAS (fr. en face = tłum. przodofrontem ryjca na wprost).
Huurrra! Na drzwiach kartki świąteczne i usztywnione fragmenty papieru do pakowania. W trzech magnes-pojemnikach drewniane ozdoby choinkowe. Na mikrofalówce szał: choinka, Mikołaj, wino i prezenty.
 
Butelki z tyłu zrobiła OCZYWIŚCIE moja mama - wlała czerwonej farby do dwóch butelek i kazał obracać raz na dwa dni, przez tydzień. Ot, cała filozofia, a jaki piękny efekt.

Idę dzisiaj spać po bożemu, około 21.30, coby jutro kury wyprzedzić o kwadrans. I spędzić kolejny produktywny dzień: sosnowy regał i instalowanie makiety, a wieczorem wizyta u teściów. KAŻDY DZIEŃ, DO KOŃCA GRUDNIA, BĘDZIE WSPANIAŁY. Aż do urzygania. Taki mam plan.

PS: Cholerna makieta. Dźwięk ciętego kartonu działa na mnie, jak widelec jeżdżący po talerzu, jak paznokcie na tablicy i przede wszystkim, jak odgłosy przeżuwania. Cholerna makieta, cholerny świat.
Zdaje się, że fragmentem wczorajszego posta doprowadziłam do załamania nerwowego kilku osób. Siostra moja złapała się za głowę i zaczęła szukać w sprawdzonych źródłach porad na lepsze jutro, marszcząc brwi i mrucząc pod nosem, że wszystkiego musi sama dopilnować i że ze mną, to jak z dzieckiem. Koleżanka #1 napisała maila - BO GŁUPIO JEJ BYŁO DZWONIĆ DO UMIERAJĄCEGO - że jakby co, to mogę z nią zamieszkać. Koleżanka #2, wyraźnie łkając, napisała mi SMS z motywującym do walki przysłowiem japońskim. Osobisty przeczytał posta i prychnął pod nosem. Różne poziomy wrażliwości.

Chciałam powiedzieć, że DOCENIAM, ale i deklaruję, że jest cacy. Dziś wstałam jak skowron jakiś, zerwałam się o 5.00 wyspana, jak młody bóg. Jest godzina 5:30, głowa umyta, maska na włosy nałożona, piling gębowy zrobiony, papka cytrusowa na twarzoryju. Wsiąkam przez kolejne 40 minut, oglądam coś na YT, przeglądam pomysły dekoracyjne na dzisiaj i jem śniadanie: wielozbożowe, z jogurtem, odżywcze i tak zdrowe, że dostaję czkawki, bo organizm - nieprzyzwyczajony - odrzuca witaminy. Odpalam muzykę.


Lakier do paznokci - obskurny i z odpryskami - zmywam. Przed prysznicem pośniadaniowym zrobię peeling dłoni (cukier, oliwa, cytryna:  zmieszać, nabrać w garść, czochrać w dłoniach przez kilka minut). Potem szybki manicure bez malowania - dzisiaj ODŻYWCZO będę się traktować i NAWILŻAJĄCO. Sezon świąteczny idzie, imprezy, spotkania, rajstopy - trzeba zadbać o gładkie końcówki.

Będzie już około 8.00. Wysmaruję się balsamami i cielsko namaszczę czym się da, coby mazidła wsiąkały, podczas gdy ja posiedzę kilka godzin z laptopem i będę pisać poprawki do zleceń. Po poprawkach wezmę się za lodówkę - umyję, ułożę, posprzątam i ozdobię. 

Bardzo to to mnie cieszy.
A potem sosnowy regał ogarnę - też mu się bombka należy, albo kokarda chociaż. Około 16.00 zrobię obiad, chwilę potem przyjdzie Osobisty, ucałuje mnie w czerep. Zjemy. Pobawimy się godzinę w ratowanie świata i zabijanie obcych, może wyjdziemy na spacer, bo w powietrzu już przyjemnie pachnie śniegiem. A wieczorem, po wrzuceniu na bloga zdjęć lodówki (i może regału), napiszę do wszystkich znajomych, że termin imprezy #2 został wczoraj zmieniony: ROBIMY PARAPETÓWKOWEGO SYLWESTRA.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Coś się kończy, coś się zaczyna, 
braku zajęcia nie lubi dziewczyna!

SKOŃCZYŁAM:
- pisać wszystkie zlecenia z ex-firmy i choć dostanę pewnie kilka poprawek, to generalnie jestem wolnym człowiekiem,
- zarywać noce i kłaść się spać o 7.00-8.00 rano, 
- pić kawę co dwie godziny, zaczynając od 22.00,
- zmywać naczynia o 3.00 nad ranem, coby zdrętwiałym od pisania rękom dać inne zajęcie,
- oglądać na YT filmy o naturalnych porodach ludzi, delfinów, słoni, bo i tak już wszystkie obejrzałam.

ZACZYNAM:
- robić makietę pod choinkę i ozdabiać pociąg,
- szukać pomysłów na niskobudżetowe ozdoby do kuchni z materiałów, które już mam,
- wymyślać w miarę niekiczowaty wieniec na drzwi, taki co to mi go nie będzie szkoda, jeśli Pan Z Łomem go sobie upodoba,
- układać życzenia na kartki, coby szybciorem produkcja poszła i żeby wszystkie do piątku wysłać,
- puszczać świąteczną muzykę bez wstydu, głośno,
- planować ekonomicznie realne listy zakupów na obie imprezy,
- wpadać w histerię, że teraz, kiedy już oficjalnie nie pracuję, na pewno za kwartał wyląduję w rynsztoku.

Kuchnia zawalona - jest! Gotowość do dekorowania - jest! Plan od czego zacząć - nie ma!
"Jestem beznadziejna, jestem do dupy, nikt mnie nie kocha, siedzę bezczynnie, nie umiem nic zrobić, do niczego nie dojdę, uszy mnie bolą, mam odrosty i śmierdzę... - medytowałam wczoraj nad sobą samą, bo mnie z niewyspania takie refleksyjne nastroje naszły. Ostatkami sił próbowałam wtrącić kilka kontrargumentów, żeby przerwać to samobiczowanie:
- ... mam połamane paznokcie, wanna jest nieobudowana, pieniądze się kończą...
- Ale przecież kilka miesięcy przeżyję, do tego czasu coś się wymyśli...
- Gówno się wymyśli, nic nie potrafię, beznadziejna jestem, nie dam sobie rady, do nicz...
- Czekaj, czekaj! Mam teraz czas na wysyłanie CV, zadzwonię też do tego kumpla, co to ostatn...
- Nigdzie dzwonić nie będę, DO-DUPY-JESTEM, nie muszę wszystkim obwieszczać!"

Zapisuję więc karnie tutaj, dla potomności i publicznego wstydu.

A chwilę potem zaczynam znowu spokojnie oddychać, bo włączam na YT filmy o organizacji domu, dekorowaniu, gotowaniu, byciu szczęśliwą kurą domową. Te filmy działają na mnie jak najlepsze, niemieckie porno z lat 80'. Bawią, relaksują, koją nerwy. Taki na przykład odcinek z zeszłego czwartku, co to w mojej głowie ma tytuł roboczy "Paczpan ten stóóół!":


Dzień dobry, idę spać.

sobota, 30 listopada 2013

Piątek wieczór, godzina 23:45, impreza, wódka, nagie kobiety, rozszerzone źrenice. Szampan, ogłuszająca muzyka, red bull i kebaby o trzeciej nad ranem. Byle mieć siłę na więcej. Ręce w górze, błyszczyk na ustach, czarne rzęsy, słony pot i  taniec na boso. Typowy piątek wieczór.

A my z Osobistym stoimy w kuchni trzy metry od siebie, naprężamy cienki, ledwo rozplątany kabel i macając diody w światełkach choinkowych jedna po drugiej, jak w różańcu, sprawdzamy czemu światełka nie działają. Prostujemy kabelki, wykręcamy i wkręcamy żarówki, chuchamy, ślinimy, patrzymy pod światło. Kontrola skrupulatna, jak z fiskusa. A niedoskonałości brak, nie znaleziono. Po prostu lampki nie działają. Czy to nie jest jakaś coroczna przypadłość wszystkich, wszędzie? Bo moja NA PEW NO.

Zmieniliśmy więc lampki ("Nie wiem skąd je masz, pewnie od innego chłopaka, hę?!") na zapasowe: czerwone, lekko świecące kulki niby-ostrokrzewu. I ubraliśmy choinkę. W LISTOPADZIE, OŁ-JEJOOOOR!
  
Nasza choinka ma tylko 40cm wzrostu, bo rozmiar nie ma znaczenia. Ozdobiliśmy ją jednak - żeby podbudować jej ego i zatuszować maleńkość bogactwem - taką ilością dekoracji, że spokojnie można tym obdarować ze trzy bogatsze domostwa. Wraz z werandami. Mnóstwo, mnóóóstwo złotych łańcuchów, jasnozłotych bombek, ciemnozłotych bombek, żółtozłotych bombek, gwiazdek plastikowych, gwiazdek papierowych, aniołków, dzwoneczków, prezencików, kokardek, a do tego czerwone korale i kilka pięknych, bordowo-czerwonych kul. O! Razem 324 elementy dekoracyjne na powierzchni niewiele większej, niż firanka średnio-grubych włosów do ramion. Osobisty nie chciał mnie zranić i obwieszczać, że wstyd i tandeta, więc stwierdził, że to bardzo romski styl. Na naszą choinkę wołamy więc "córko Cygana".

W międzyczasie zebraliśmy z całego domu na kupę wszystko to, co miało kształt sześcianu, mniej i bardziej foremnego: pudła po butach, pudełka po cygarach, drewniane szufladki rozłożone na części, pusty karton po talerzach, kilka książek, płyty DVD, plastikowe pojemniki na żarcie i kilka innych, chwilowo nieużywanych rzeczy. Osobisty odpalił na XBOXie krwawą strzelankę,  usadził mnie rozkraczoną na łóżku, podał kilka rolek papieru z IKEA (5,99zł za niedorzecznie długą rolkę) i kazał opakowywać zebrane sześciany, sam zabijając Rosjan, Anglików i germańskich najeźdźców. Po godzinie (31 trupów amerykańskich vs. 28 trupów rosyjskich) mieliśmy już stos pięknych niby-prezentów. Lekkich, niestabilnych i kapkę krzywych, ale pięknych i świątecznych. Ustawiliśmy je na szafie po babci, coby na wejściu do mieszkania od razu walił po oczach listopadowy duch Świąt:


Skarpetki wypchamy do 3/4 wysokości papierem, później będą cukierki.
 
Rano, po ciężkiej nocy (trupy, Niemcy, katolickie tradycje), turlamy się z Osobistym po łóżku, leniwie przeciągamy, mamroczemy pod nosem dyskutując, czy na śniadanie lepiej zjeść "mmmmhmmmMMMmmm?", czy też "MMMmmmmhhmmMM!?". Sielanka sobotniego poranka. W pewnej chwili za głowami, cicho i nienachalnie rozbrzmiewa "Jingle bells", które mi Osobisty ustawił jako dzwonek w telefonie. Patrzę zamglonym wzrokiem na ekran telefonu - dzwoni moja N. Odbieram:

- Dzień dobry, Kochaaaaa-aaAAAAaaa-na... - zakrywam gębę ziewając.
- SSszzzzszzzssskrzypskrzypsszszszsz...
- Halo?
- ...szszszzzzzs... KURWAWSZYSCYCILUDZIESTOJĄ... szsss..
- Halo? - powtarzam lekko zaniepokojona.
- sszzzssssskrzyp...DWADZIEŚCIAPIĘĆMINUTDASZWIARĘ? - rzuciła szybko N. odzyskując zasięg.
- Gdzie jesteś?
- W Arkadii, na parkingu podziemnym... nie mogę przez tych debili-idiotów-pomiotów wyjechać z parkingu!
- Może coś się stało? Jakaś stłuczka? - odezwał się Osobistym łagodzącym obyczaje basem.
- Czekaj, wyjdę i zobaczę co tam się dzieje, bo napraw... - N. odłożyła telefon w połowie zdania.

("Jingle bells, jingle bells, jingle all the way...")

- No i co wid... - zaczęłam zbyt wolno.
- NIC DEBILE NIE WIEDZĄ NIKT NIC NIE WIE NO IDIOCI JACYŚ!
- Nie widać, czemu taki korek? - Osobisty próbował nawiązać kontakt z furiatką.
- NO NIE!!!! A wszyscy w tych samochodach, jak  jacyś idioci: trąbią, denerwują się, zamiast SPOKOJNIE poczekać!

Taaa - daaaam! 
Moja N. - jaka jest, każdy widzi.

czwartek, 28 listopada 2013

DŻIZAJSTUS, JAK MI GORĄCO. Jak ostatnio byłam po kryjomu u lekarki od spraw podwozia, powiedziała mi, że to jeszcze NIE MÓJ CZAS. Jeszcze nie pora na wahania nastrojów, uderzenia zimna i gorąca, humory i wybuchy gniewu. A jednak siedzę tu sobie, oblewam się zimnym potem, przykładam ściery wszelakie do czoła i przekwitam. Poczęłam spacerować boso po zimnych kafelkach i przytulać głowę do ściany, ale nic to nie daje. Czołgałam się po terakocie w przedpokoju i lizałam niezadaszony, mokry taras. Nadal mi ciepło. Nadal przekwitam w wysokich temperaturach. A PRACOWAĆ MIAŁAM, TAK?

Coby całkiem czasu nie marnować, w godzinach 01:00-4:00 sporządziłam paczkę świąteczną dla chrześniaków. Skromną, mało obfitą, ale od serca. Z listami od św. Mikołaja, instrukcjami, zadaniami. Full zestaw. Byliśmy dzisiaj w IKEA po kalendarz adwentowy, ale ZNIKNĄŁ. Nawet w katalogu elektronicznym go nie ma. A PRZYSIĘGAM, ŻE BYŁ, stał przy kasach i patrzył na mnie.

O taki:

Piękny, prosty, poręczny. Zamysł był, żeby do niektórych kieszonek powrzucać liściki z zadaniami, do innych cukierki, do jeszcze inszych teksty kolęd do nauczenia. ALE CAŁY MISTERNY PLAN  WZIĄŁ W ŁEB. O!

Osobisty pytał się mnie tylko trzynaście razy: "a nie sądzisz, że to możliwe iż być może, kto wie, nigdy nie można mieć pewności, różnie bywa, ale kalendarz mogłaś widzieć w innym sklepie...hę?!", a potem judaszowym tonem próbował ze mną jeszcze: "jesteś taka osłabiona, blado dziś wyglądasz, pewnie to tak z przemęczenia, mhm..." i uśmiechał się przepraszająco do Panów Ikeistów, którzy doskonale wiedzieli, że "KALENDARZ BYŁ TU JESZCZE DWA TYGODNIE TEMU, O TAAAM STAŁ PRZY KASACH, TRZY RODZAJE NAWET, NOJANIEMOGĘDOJASNEJCHOLERY!" - jeno w spisku byli i nic nie chcieli mi przytaknąć. Elektroniczny katalog też był w spisku.

A jednak z mojego aktu urodzenia WYRAŹNIE WYNIKA, że w ciemię bita nie jestem i dowód istnienia kalendarzy NA WSZELKI WYPADEK mam o TUTAJ, a także TU i jeszcze dodatkowo w TYM miejscu. Można klikać.

Nie ma jednak takiej siły, takiego spisku nie wymyśli ludzkość, żeby udało się pozbawić moich chrześniaków wesołej paczki bożonarodzeniowej od cioci-sroci (jak zwykł z czułością mawiać na mnie Młody; mówił też "dziadziusiu-sradziusiu" oraz "babciu-srapciu", więc nie wiadomo, czy to przekorny słodziak po matce, czy cham po prostu, po cioci). Paczka stoi, jędrna i gotowa. Jutro przejdzie inspekcję Osobistego ("czy aby na pewno dobrze zakleiłaś? Zaklejmy to jeszcze 14 razy, dla pewności, dookoła - no nie ociągaj się, ciągnij, ciągniiiiij, mocnieeej!") i zostanie wysłana hen, heeeen daleko, za góry i za morza.

Nadawcą listów jest Święty Mikołaj, ale paczkę trzeba będzie kurierem nadać, więc JAKBYŚ TO CZYTAŁA MATKO SYNA BOŻEGO (tłum. godson = boży syn, chrześniak) i nie mniej boskiej córki, to pamiętaj, że paczkę trzeba ogołocić z nazwiska nadawcy zaraz po odebraniu, spalić zdradliwą karteluszkę, zdeptać lub zjeść i NIE DAĆ PODEJRZEĆ MŁODEMU. W środku luzik, wszystko po mikołajowemu. Tak? No.

To teraz, jak już była lekcja angielskiego, czas na lekcję polskiego.
A kto się nie uśmieje do łez, ten duperel.


środa, 27 listopada 2013

Niebiańska Przystań

Ja wiem, że jeszcze listopad, ale w związku ze szronem na trawniku, śniegiem po praskiej stronie Warszawy, a także moją tapetą w telefonie, oficjalnie mogę zatwierdzić początek sezonu świątecznego. Gadajcie, co chcecie. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Bo dzwonił dzisiaj Pan Zarządca i w tle słyszałam dzwonki sań. Pewnie leciała świąteczna reklama w telewizji, albo jechał na reniferze do pracy.

W związku z powyższym po godzinie pracy zabieram się za ubieranie choinki. POWOLI, ALE SYSTEMATYCZNIE. Uczeszę choinkę - mhm, owszem - założę światełka, a potem pojadę do IKEA. Po kilka duperszwanców, cyprysków i kalendarz adwentowy. O! Bombki może jutro. Może.

Produkcja kartek przygotowana, zorganizowana. Dodatkowe gadżety, wstążki i tusze napływają pocztą, bo na Allegro są najlepsi dilerzy. Kleje są, cyrkonie są, sznureczków masa, wszystko taniocha! Koncepcji na kartkę nie ma, wiemy natomiast że będą złoto-czerwono-zielone, jak wszystko w naszym świątecznym nowodomu. Trzymamy się motywu przewodniego! W jednej ino dorzucę kapkę fioletu.

W pudełkach po biżuterii (czyli w plastikowych pojemnikach do mrożenia) mamy teraz bardzo czytelnie i klarownie zagospodarowane wszystkie cuda i cudeńka do scrapbookingu, podzielone wg funkcji/materiału. Pochwalmy mnie, pochwalmy!

Zabierzemy się za produkcję - ja i Osobisty, razem, we dwoje, na cztery ręce, ON TEŻ, cokolwiek by sobie nie myślał - dopiero w weekend, JAK JUŻ NA AMEN BĘDĘ MIAŁA CAŁKIEM FINITO NIKT MNIE NIE POWSTRZYMA robotę na zlecenie skończoną. Tak sobie myślę.

W międzyczasie bolą mnie uszy. O RETY, jak mnie bolą! Albo Osobisty za dużo gada, albo ja za mało słucham i mi nieużywany organ obumiera.

W związku z chwilową niekompletnością zmysłów, mam obniżoną samoocenę. Więc poszukiwałam komplementów oraz miziadeł dla ego mojego. Satysfakcję przyniosła tablica komentarzy do transakcji na Allegro. Jeden Pan mi napisał: "Dziękuję losowi, że mogliśmy dokonać transakcji z TYM CZŁOWIEKIEM !!! Gdyby takich jak ON było więcej, Allegro przypominałoby Niebiańską Przystań, do której znużony wędrowiec pragnie powrócić niczym w ramiona matki. Pozdrawiam i zapraszam ponownie!". 

Pozdrawiam również.