Przedsięwzięliśmy z Osobistym różne postanowienia noworoczne. Moje ulubione jest takie, żeby codziennie zrobić coś wartego zapamiętania, poznać kogoś wartego poznania, albo być świadkiem czegoś, co warto zapisać dla potomnych. Poetycko rzecz ujmując, chodzi o to, żeby każdy dzień miał znaczenie. Wspaniale, tak?
Dokumentujemy zatem, coby potomni wiedzieli, że da się.
Pierwszego stycznia leżeliśmy zdechnięci: ja z zakwasami w nogach, śmierdząca i niewyględna, jak spuchnięta, nieświeża flądra na plażach południa. Osobisty przykładał twarz do ściany w poszukiwaniu kojącego chłodu i bełkotał, jak wędrowiec na pustyni po udarze słonecznym: "piiiić.....blahblahfluhhhmmmh..." albo "pi....flaflapfffblughhhmmm...ć". Stopy bolały mnie tak, że nie miałam siły iść do kuchni. Osobisty też nie mógł, bo nie wiedział gdzie jest kuchnia. Na szczęście było nam niedobrze, więc nie chciało się jeść. I już prawie - PRAWIE! - byśmy wzięli i zmarnowali dzień cały, ale - ALE! - ale heroicznie zebraliśmy się w sobie i złapaliśmy za telefon, coby dziękczynnie obdzwonić wszystkich Wielkich Obecnych, co to nam taki stan ducha i ciała zasponsorowali. Oto oni:
Wielcy obecni. Zdjęcia nie poddawano retuszowi. |
LEGENDA (od lewej patrząc):
- w kraciastej koszuli wygina się przystojny kolega S., ukochaniec mojego Osobistego, ukochaniec mojej N., co to najdłużej wytrzymał ze wszystkich i jeszcze meczyk w piłkę nożną o 6 nad ranem proponował rozegrać, co zresztą panowie uczynili,
- w paski, coby się do ukochańca za bardzo nie upodobnić, uda zaciska moja N. i już tutaj jej wyraz twarzy wskazuje, że będzie się czuła słabo na żołądku za niecałe 6 godzin,
- na górze, ze łzami wzruszenia w oczach wystaje najpiękniejszy kolega M., dzielnicowy amant, najbardziej stateczny człowiek na imprezie, co to cierpliwie i ze spokojem wypijał każdą kolejkę, nikomu nie odmawiał, nie wchodził w konflikt z przeznaczeniem,
- zaraz obok, w fioletowej koszuli widzimy szczęśliwe oblicze kolegi Rodaka, co to obtańczył wszystkie panie, obtańczył w dzikim tangu swoją śliczną A., ale najbardziej obtańczył Osobistego, a zdjęcia z ich gorącej salsy stanowią bazę przyszłorocznych kartek świątecznych:
Gorąca salsa. Zdjęcia nie poddawano retuszowi. |
- na górze obok Rodaka (także w fiolecie, bo rodacy są już tacy, że się ubierają cacy) stoję ja, a ja nie wiem osochosi?! oraz jatutylkosprzątam,
- pode mną, wściekła na cały świat, że wszyscy stoją w miejscu zamiast tańczyć, stoi i pierś dumnie pręży pięknooka koleżanka A., żona błękitnego ex-barmana, moja osobista królowa balu, z którą gardło zdarłam śpiewając sąsiadowi przez płot różne piosenki Bajmu, albowiem na takie reagował najlepiej i puszczał najwięcej fajerwerków. Słyszano pogłoski, że chciał nas zagłuszyć.
- na górze, w chłopięcym błękicie stoi i do piersi mnie przytula kolega M., ex-barman, król parkietu, mistrz piruetów, master of bioderka, co to Hakiela i Maseraka tańca uczył, a kobiety na parkiecie rozgrzewa do czerwoności, na co pozostali panowie patrzą bezradnie i z uznaniem,
- pod kolegą błękitnym stoi i lewą ręką smyra mojego Osobistego po jajkach koleżanka G., nasza piękna ex-siąsiadka, imprezowa DJka, co to każde słowo każdej piosenki znała i dumnie śpiewała, prowadziła wężyki i wyginała ciało w parabole, które przy jej błogosławionym stanie powinny być zabronione,
Kochamy koleżankę G. Zdjęcia nie poddawano retuszowi. |
- koleżankę G. przytula Osobisty, a kto mu się przygląda, tego muszę ostrzec, że to ujęcie zawiera lokowanie produktu,
- pod lewą pachą Osobisty trzyma dodatkowo najpiękniejszą z dziewcząt, śliczną koleżankę A., oblubienicę Rodaka, królową tanga i niskopodłogowych tańców latynoamerykańskich.
DZIĘ KUUU JEEE MYY!
Drugiego stycznia niemalże byśmy dobrą passę przerwali, ale zorientowałam się w porę, że towarzysko i przygodowo ten dzień do niczego nie zmierza, więc teściów na kolację zaprosiliśmy. Zawsze to chociaż przygoda z gotowaniem. Było więc wino, schabowe roladki od rodzonej matki, kopytka i pies w łóżku, bom po winie i schabowych zasnęła.
Zdjęcie poddawno retuszowi wielokrotnie, ponieważ pierwotnie wyglądało tak:
Trzeciego stycznia, czyli dziś, są imieniny babci G.! Nie potrzeba wysiłku, żeby z tego dnia cenne nauki wynieść, nowe znajomości zawrzeć, pouczające doświadczenia zdobyć. Wystarczy, że wieczorem jedziemy do babci G. na ciasto. Szkoła życia!
Moje coroczne postanowienie to brak postanowień :) Jeśli chce się coś zrobić trzeba to zrobić nie patrząc jaki to dzień roku. Żyj chwilą i... HAKUNA MATATA :D
OdpowiedzUsuń"Hakuna matata" i "carpe diem" - dwie najpopularniejsze łacińskie sentencje. Mryg.
Usuńhmmm byłam widziałam, obczytałam, psu współczuję z głębi serca (i przed i po retuszu), ale weny nie mam na komentsy, sorriii :/
OdpowiedzUsuńw każdym razie dostałam dzis fotke z Waszymi syrkami w roli głównej i jedno co wymyśliłam ... MOGLBYŚCIE JUŻ POSPRZĄTAĆ PO IMPREZIE!!! ;P
Posprzątałam! Przedwczoraj.
Usuń