czwartek, 6 marca 2014

Pierwszego dnia mamy sukces towarzyski, pszepaństwa. Byłam w firmie nie dłużej niż półtorej godziny, a już sobie narobiłam wrogów. Stoję na korytarzu i macam wnękową szafę w poszukiwaniu wieszaka. Nagle z hukiem otwierają się drzwi do pokoju 124, wyskakuje pani Helenka i celując palcem w balansującą na biurku panią Basię, krzyczy:

- BŁOGOSŁAWIONA MARIO MATKO NASZEGO PANA JEZUSKA PRZYBITEGO DZIEWIĘCIOCALOWYMI GWOŹDZIAMI DO KRZYŻA, panie Władkuuuuu, chodź pan tutaj i przynieś WIADROOOOO!
- Czy coś się... - zaczęłam pytać, nucąc w myślach "Stayin' alive" Bee Geesów, bo w telewizji mówili, że masaż serca trzeba w tym rytmie.
- Czy coś się stało?! Czy coś się... ?! PFFF... BAŚKA, MŁODA FLĄDRA PYTA, CZY COŚ SIĘ STAŁOOOO! - wysyczała pani Helenka ni to do mnie, ni to do pani Basi - ŻE BEZ POWODU KRZYCZĘ?! A TO, TO CO NIBY JEST?! - pokazała palcem pod biurko. 

Pod biurkiem siedział pająk. Mały taki, pierwiosnek wręcz. Widać, że chłystek, że na wygłupy mu się zebrało. Przeprosiłby i wszystkie osiem nóg wziął za pas, ale Pani Helenka w progu stała.

- Na litość boską, pani Helenko, ludzie przyjechali, spotkania są! Lepiej żeby ten pająk był wielki, bo doprawdy... - zasapany pan Władek krzyczał już zza zakrętu. - Pani mi powie, duży jest? - zapytał, celując paluchem we mnie.
- Ja nie tego... w sumie... - pani Helenka tupnęła złowrogo o próg, więc jak na rozkaz wypaliłam przymilnie: - WIELKI SUKINSYN, ileż to musi żreć?! - zerknełam na panią Helenkę, bezskutecznie szukając aprobaty. - Jak panda, miś taki, albo co! - dodałam z przekonaniem. Kiedy pan Władek wszedł do pokoju, pani Helenka raz jeszcze prychnęła na mnie i trzasnęła drzwiami.

Dla wyrównania zorganizowałam sobie też AŻ DWÓCH adoratorów, ale obaj mówią wyłącznie po francusku, więc jest to niepełnowartościowy związek:

- Żeleplę disą? - pyta jeden, flirciarsko mrygając okiem.
- Ja tylko po kurtkę... - zagrałam niedostępną.
- Wule żę słua tłua miną? - naciska ten drugi, wyraźnie zakochany.
- ... o ta tutaj, ta biała w kratkę... -  udałam obojętną.
- Dątwą mąszeri żewławła kępę? - nie poddawali się obaj.
- ... także tego, no, ja już będę spadać - rzuciłam na odchodne, bezlitośnie łamiąc obu panom serce.


PS: Podprezes okazał się być sympatykiem whisky, więc Osobisty okazał się być sympatykiem Podprezesa. Podprezes opowiedział ciekawą historię o tym, że zgodnie z prawem wszelakim WHISKY jest WHISKY wtedy, gdy jest szkocka, czyli leżakuje na ziemi szkockiej, w glebie szkockiej i w torfie szkockim. Z kolei WHISKEY może być amerykańska, niemiecka, a nawet z Lublina. A jednak jest WHISKY z Kanady i Japonii. Jakim cudem? Bo Kanadyjczycy i Japończycy kupują ziemię szkocką w workach (glebę, torf, runo i co tam jeszcze), transportują do siebie tonami i robią WHISKY na ziemi szkockiej

TAAADAAAAM! 
A ja - flądra jedna! - mówiłam, że praca nie rozwija? PFF...

3 komentarze:

  1. A miało być tak pięknie, tak przyjaźnie a tu "BIG PAJĄK" uknuł spisek towarzyski na Twoją osobę !!!
    Od dziś moje kredo to: Pająk-TWÓJ WRÓG !!! Nie ma LITości !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz_kto ma takie credo od 30 lat. Kiedyś, jak zobaczyła takiego długonogiego, małogłowego pająka naściennego, to rzuciła w niego ławą. Dwa razy, dla pewności. Mryg.

      Usuń
  2. Oswajam sie na wyspie, bo tu jest tych 8-nogich i 8-glowych po kokardki !!!! I juz prawie się nie boję ... rzucam ławą tylko raz ;)

    OdpowiedzUsuń