Żeby zwalczyć bezczynność, chętnie wzięłabym się
i teatralnie pogrążyła w otchłani rozpaczy. Bo romantyczne toto i kobiece
bardzo. Kto czytał "Anię z Zielonego..." ten wie. Ale nie dałabym rady odpowiednio długo zamglonym wzrokiem patrzeć za
okno i depresyjnym milczeniem odpowiadać na zatroskane pytania Osobistego: „co
tam?” albo „jest obiad?”. Bo by mi oko skakało i obiad by się zmarnował.
Skoro już o obiedzie mowa: menu na
parapetówkę znacie. Wykonałam, ozdobiłam, podałam. Towarzystwo bawiło się
przednio. Recenzje z imprezy są dobre: babcia G. kocha się w dziadku W., na co
wujek B. – mąż babci G. - patrzy z entuzjazmem, bo sam się w dziadku trochę
kocha. Tata między zupą a sałatką pojechał na targ staroci i kupił mojej
rodzicielce pierścionek, więc rodzice też się kochają. Dodatkowo, jakby
szczęścia było za mało, teściowa zamówiła dwie podane przeze mnie potrawy na
Wigilię. Znaczy, że jestem Gordon Ramsey.
Po parapetówce spakowałam gościom wiktuały (użył
kto kiedy tego słowa? hę?) do misek, korytek i wiader. Zmyłam naczynia,
sprzątnęłam stoły, oddałam pożyczone krzesła. Sprzątnęłam-oddałam głównie za
pomocą Osobistego. Fenkju, kochany!
A kiedy mieszkanie już lśniło i wygładziłam ręką
wszystkie wyimaginowane pomarszczenia na obrusach, postanowiłam z nudów:
- wydać wszystkie pieniądze, które mam (czyli zasadniczo, których NIE MAM)
na brokatowe aniołki, latarenki, bałwanki trzy de, gołąbki z masy solnej, prezenty
dla cioci, szwagra, listonosza i sąsiadów,- szybko i niepostrzeżenie wyrobić w mało popularnym banku kartę kredytową i wypruć ją, wydoić całkiem, a potem zrobić na niej dodatkowo debet,
- nie płacić żadnych rachunków, bo grudzień jest miesiącem prezentów, więc może mi podarują?!,
- ozdobić mieszkanie każdą, dowolną, ogromną ilością gałązek, bombek, stroików, łańcuchów i lampionów, żeby było bogato i gęsto, aż będzie przypominać brokatową dżunglę i bez tasaka do kuchni nikt się nie przedrze.
Na szczęście Osobisty walnął mnie srogim wzrokiem w pysk i znalazł mi zajęcie, zatem:
- kredytów, debetów, pożyczek i zaległości BRAK,
- do banku mnie nie wpuścili, bo na pierwszy rzut oka widać, żem bezrobotna i beznadziejna,
- rachunki zapłaciłam jeszcze przed terminem,
- dżungla jest, ale taka jakby wykarczowana: ino dwa stroiki.
Zdjęcie in progress, tak? No. |
Wesołych Świąt, Panie Łomiarzu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz