sobota, 21 grudnia 2013

Nie mam już co robić, wszystko gotowe.

Żeby zwalczyć bezczynność, chętnie wzięłabym się i teatralnie pogrążyła w otchłani rozpaczy. Bo romantyczne toto i kobiece bardzo. Kto czytał "Anię z Zielonego..." ten wie. Ale nie dałabym rady odpowiednio długo zamglonym wzrokiem patrzeć za okno i depresyjnym milczeniem odpowiadać na zatroskane pytania Osobistego: „co tam?” albo „jest obiad?”. Bo by mi oko skakało i obiad by się zmarnował.

Skoro już o obiedzie mowa: menu na parapetówkę znacie. Wykonałam, ozdobiłam, podałam. Towarzystwo bawiło się przednio. Recenzje z imprezy są dobre: babcia G. kocha się w dziadku W., na co wujek B. – mąż babci G. - patrzy z entuzjazmem, bo sam się w dziadku trochę kocha. Tata między zupą a sałatką pojechał na targ staroci i kupił mojej rodzicielce pierścionek, więc rodzice też się kochają. Dodatkowo, jakby szczęścia było za mało, teściowa zamówiła dwie podane przeze mnie potrawy na Wigilię. Znaczy, że jestem Gordon Ramsey.

Po parapetówce spakowałam gościom wiktuały (użył kto kiedy tego słowa? hę?) do misek, korytek i wiader. Zmyłam naczynia, sprzątnęłam stoły, oddałam pożyczone krzesła. Sprzątnęłam-oddałam głównie za pomocą Osobistego. Fenkju, kochany!

A kiedy mieszkanie już lśniło i wygładziłam ręką wszystkie wyimaginowane pomarszczenia na obrusach, postanowiłam z nudów:
- wydać wszystkie pieniądze, które mam (czyli zasadniczo, których NIE MAM) na brokatowe aniołki, latarenki, bałwanki trzy de, gołąbki z masy solnej, prezenty dla cioci, szwagra, listonosza i sąsiadów,
- szybko i niepostrzeżenie wyrobić w mało popularnym banku kartę kredytową i wypruć ją, wydoić całkiem, a potem zrobić na niej dodatkowo debet,
- nie płacić żadnych rachunków, bo grudzień jest miesiącem prezentów, więc może mi podarują?!,
- ozdobić mieszkanie każdą, dowolną, ogromną ilością gałązek, bombek, stroików, łańcuchów i lampionów, żeby było bogato i gęsto, aż będzie przypominać brokatową dżunglę i bez tasaka do kuchni nikt się nie przedrze.

Na szczęście Osobisty walnął mnie srogim wzrokiem w pysk i znalazł mi zajęcie, zatem:
- kredytów, debetów, pożyczek i zaległości BRAK,
- do banku mnie nie wpuścili, bo na pierwszy rzut oka widać, żem bezrobotna i beznadziejna,
- rachunki zapłaciłam jeszcze przed terminem,
- dżungla jest, ale taka jakby wykarczowana: ino dwa stroiki.

Zdjęcie in progress, tak? No.
Pozostałe gałęzie położyłam na tarasie i ogłosiłam wśród znajomych, że mam do wzięcia. Po dwóch dniach zniknęły bez słowa, bez informacji o planach na przyszłość, tak nagle.

Wesołych Świąt, Panie Łomiarzu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz