Zima osiemdziesiątego
trzeciego roku była wyjątkowo mroźna. Cały listopad i grudzień padał gęsty
śnieg, krajobraz był piękny, ale mocno zamarznięty puch nie chciał się kleić,
więc w czasie świątecznych ferii nie odbył się coroczny konkrus na
najpiękniejszego bałwana.
W styczniu i lutym nikogo nie dziwiły potężne zaspy przy bramach wjazdowych do
domów i zamarznięte studnie. W marcu dzieciaki z pobliskiego miasteczka wracając
ze szkoły nadal mogły udawać, że palą papierosy, dmuchając i chuchając kłęby
pary, choć mamy wielokrotnie mówiły im, żeby nie otwierać buzi na mrozie. Na
początku kwietnia rolnicy zaczęli już marszczyć czoła i kręcić z rezygnacją
głowami.
W trzecią niedzielę
kwietnia, w imieniny Jakuba, na leśnej polanie nieopodal jednostki wojskowej,
jeśli ktoś szedł wyjątkowo cicho i nasłuchiwał wyjątkowo uważnie, mógł usłyszeć
ciche pluśnięcie. To szyszka spadła do dużej, odmarzającej kałuży przy samej
ścieżce dzielącej teren wojska od największego w tej części gminy pola
kukurydzy. Zakładając, że kukurydza w tym roku wyrośnie.
Niezależnie od
tego jak ostrożnie i bezgłośnie szedłby spacerowicz, ani jak bardzo wytężałby
wzrok, nie mógł zobaczyć tego, co stało się w środku kałuży chwilę potem.
Nagrzana od jasnego słońca woda, rozhuśtana powiewem wciąż zimnego wiatru,
obracała szyszką na dnie tak długo i tak wytrwale, aż wypadło z niej pomarszczone,
niewyrośnięte nasionko. Wyglądało jak mały kamyczek, nie można było odmówić mu jednak
siły ducha. Przy pierwszym silniejszym podmuchu wiatru nasionko, niesione falą, wryło się w
rozmoczoną, gliniastą ziemię i zostało tam na kolejny rok, aby nabrać sił na
nowe życie.
Latem ’93 do
mojego teścia zadzwonili z jednostki wojskowej, w której kilkanaście lat
wcześniej odbywał służbę i zaprosili do udziału w uroczystościach rocznicowych.
Zapakował więc swojego dziewięcioletniego syna, dwie kanapki z jajkiem i termos
z ogórkową, jeszcze ciepłą, i pojechał starym polonezem odebrać pamiątkowy
medal, naszywkę i album ze zdjęciami kolegów – skoczków. Impreza była naprawdę
udana. Grochówka, pokazy lotnicze, wiele znanych-nieznanych twarzy. Bawili tam
tak długo, że gdy zaczęło się ściemniać, stracili rachubę czy to z powodu późnej
pory, czy nadchodzącej sierpniowej burzy. Kiedy wyruszali do domu, za plecami
słuchać już było pierwsze suche, ogłuszające trzaski piorunów, choć jeszcze nie
padało. Nagle teściu gwałtownie zahamował.
Na końcu
leśnej drogi, którą rano podjechali do zachodniej bramy poligonu, leżała
złamana sosna. Jadąc w półmroku, wytężając wzrok, aby ominąć głębokie koleiny
pozostałe po ciężkich, wojskowych starach, nie dostrzegł jej aż do ostatniej
chwili. Wysiadł z samochodu, obejrzał drzewo. Nie było duże, nie było małe. Pachniało żywicą. Dałby radę, choć nie bez wysiłku, odsunąć je na pobocze i oczyścić
drogę. Gdzie zgnije i się zmarnuje, nikt
tego nawet na opał nie weźmie – mruknął do siebie, podwijając rękaw. Złapał
sosnę w miejscu złamania, krzyknął do syna, żeby otworzył tylne drzwi i
szybę, załadował drzewo do środka i odjechał. Dwa tygodnie później, w piwnicy
domu na warszawskiej Sadybie stanął prosty, solidny regał na przetwory. Ten sam, o którym trzy tygodnie temu mój
teściu mówił, że „tandeta”, „stragan”, „nikt tak już nie robi”, a także „kto to wymyślił?!”. Ten regał:
Ale ja siłę
ducha okazałam, tupnęłam, powiedziałam, że stawiamy i zagospodarowałam sobie
sosnowy regał ze skutkiem straganiarsko-urokliwym. A kto zaprzeczy, że
urokliwym, tego nie słucham.
Dorzuciłam
skrzynki sosnowe z Allegro, 6zł za sztukę i stojak sosnowy na wino z IKEA -
chyba 30zł. Babcia G. podarowała mi swój stary chlebak (zdjęcie wyżej, na
parapecie), a teściowa wymieniła go na świeższy, ośmioletni, nieużywany model. Cena
całej inwestycji: 60zł + dwa lata wojska. Reszta to dary losu.
Na stojaku
jest woda i napoje, w skrzynkach różne przydasie. Na środkowej półce, dla zachowania środka ciężkości, stoi kilka słoików z ogórkami, grzybkami i nutellą mojej mamy. Nad nimi
szklana kula z pojemnikami na jedzenie. Na górze chlebak i pudełko na paragony. Na dachu stoi słój suszonych prawdziwków
z tegorocznych zbiorów rodzicieli i pomarańczowa świeczka od mojej ukochanicy z
byłej pracy. A z boku wisi worek z pięknymi, drewniany koralikami, co to go
mamusia w lumpeksie za złotówkę wytargowała. Worek jest piękny, solidny i
lniany. A w środku trzymam siatki, torebki, jednorazówki, czy kto jak tam zwał.
Całkiem nie zdurniałam, w skrzynkach nie trzymam niczego, co mogłoby się zepsuć. Mam natomiast:
Nalewkę z orzecha i dwa słoki miodu. Nie dotknie mnie ani urok, ani sraczka. |
Cebulę, bo ma warstwy. |
Świeczki z
IKEA, świeczniki z IKEA i sześć podkładek, które na targu staroci za 5zł
wypyskowałam, jak prawdziwa przekupka. Pan mi wtedy jeszcze małego Buddę
dorzucił, gratis.
|
Ściereczki, ręczniczki, szmatki przydaśne. Wszystkie jeszcze maglem pachną: teściowa ze swoich zapasów oddała, mama też się dorzuciła. |
Serwetki doryjne, w razie jakbym chciała kupić jeszcze dwie pary sztućców i zorganizować uroczystą kolację dla sześciu osób. 1.80zł od kompletu. Allegro dostawcą było, oczywiście. |
Żeby była
jasnosność: OCZEKUJĘ KOMPLEMENTÓW.
Można je umieszczać na stronie:
wuwuwu.żałujęswoichsłówsynowoma.pl
PS:
Zadzwoniłam do mojej N., żeby mi sprawdziła kto ma imieniny 16 kwietnia, bo –
zanim usłyszałam odpowiedź - nasionko miało dzień wcześniej, w sobotę spaść.
Wszystkiego najlepszego: Benedykcie, Charyzjuszu, Bernadetto, Leoindzie,
Erwinie, Patrycy, Lambercie i Kseniu!
PSPS: Skoro już jesteśmy w temacie: wczoraj od
rana N. dzwoniła do mnie i opowiadała, jaki ma napięty grafik i jak szybko musi
z pracy do domu pędzić, żeby swojemu Oblubieńcowi wspaniały tort na dzisiejsze urodziny przygotować.
„Nie wiem czy się wyrobię!”, a także „już wszystko przygotowane, teraz jeszcze dekoracja,
a ON JUŻ ZA DWIE GODZINY WRACA!”. Szybko, szybko, trzeba budować piętra
lukrowego pałacu. Szyyybkoo, nie ma czasu.
Po 20.00 dzwoni na telefon Osobistego. Odbieram:
- Widziałaś juuuuż? SKOŃCZYŁAM! No pooochwal,
noooooo! ZDĄŻYŁAAAM!
- Nie widziałam, wyślij zdjęcie.
- No wysłałam, na twój telefon!!! NO WEŹ POCHWAL!
Poszłam, odebrałam
mmsa. Podałam Osobistemu.
Osobisty
uniósł brew, poszukał odpowiednich słów i powiedział:
- Jestem
pewien, że jest PYSZNY!
TAAADAAAAAAAAAAM! |
Chcę przepis na domową nutellę proszę, proszę, proszę :) Komplementy jak najbardziej, bardzo ładnie sobie urządziłaś regał (chociaż ta nazwa nie do końca mi pasuje), ale u mnie odpadają świeczki, zwłaszcza w takiej ilości
OdpowiedzUsuńRozpocznę dziś negocjacje z mamusią, obiecuję!
UsuńNo, no...klękajcie narody..!!! Okazuje się że stolarzem był nie tylko mój dziadek Stefan(syn Konstantego, ojciec Wiktora,pradziadek Agaty i Ani, prapradziadek Wiktorka i Zosi) ale strugiem nieżle wymiata również Zbychu!!!(syn najslynniejszej GIENI)
OdpowiedzUsuń