piątek, 22 listopada 2013

Wspaniale, przepysznie. Fizjologiczna patologia. Jest godzina 2:48 rano, zasiadam do komputera z nieskromną, king size filiżaną kawy i zaczynam pracować. Bo cisza, bo nikt do drzwi nie puka, bo w majtach można lub bez, Panowie Monterzy, ani Panowie Specjaliści, ani Pan Dozorca nie wpadną. Tak myślę. Chociaż teraz, jak o tych majtach na głos powiedziałam, to kto wie, czy mi jaki Pan Ładny nie czai się na wycieraczce. Kto wie?!

NO ALE.

Kiedy czas do pracy już doskonały, energia jest, determinacja do szybkiego finiszowania także, bo w weekend Taką Inną Pracę muszę wykonać, wtedy mój umysł zaczyna rzeźbić historie o świątecznych magnesach na lodówkę. I co odpalam Worda i zaczynam stukać zleceniowe teksty, to mi z tyłu głowy dzwoneczek sań dzwoni i domaga się odnotowania:

- "Nie wolno dopuścić do powstawania przestojów na linii dozowania..." - zatapiam się w badaniach.
- dzyń dzyń...
- "... ponieważ ponowny rozruch maszyny mógłby determinować..." - ignoruję pierwsze dzwonki.
- DZYŃ DZYŃ! - rozbrzmiewa krótki, ale głośny Zygmunt.
- Hę? Co? Aaaa, tak: "mógłby determinować generowanie strat na poziomie..." - staram się nie rozpraszać.
- Dzyń dzyń dzyń, dzyń dzyń dzyyyyń!
- Cicho! M U S Z Ę P R A C O W A Ć - cedzę przez zęby i piszę dalej. 
- DZWOOONIĄ DZWONNNKII SAAAAAAAAAAAAAŃ !!!!!!!!!

Ehh.
OKEJ, DZWONECZKU! Ok. Notuję. Notuję i nie zważam na błędy ortograficzne. Otóż przed 13 grudnia, kiedy to zbliży się dzień zero i ogłoszę stan wojenny w kuchni, bo nadejdzie wiekopomna pierwsza parapetówka, muszę:

1. zrobić listę gości na 14 grudnia, podzwonić, pozapraszać, wydusić potwierdzenia,
2. z analogiczną, świąteczną serdecznością zaplanować listę parapetówki nr 2 na 20 grudnia,
3. opracować WYKONALNE menu obiadowo-kolacyjne na pierwszą imprezę,
4. opracować OSŁANIAJĄCE WĄTROBĘ menu przekąskowe na drugą imprezę,
5. zaplanować dla obu imprez ekonomiczną, uzupełniającą się listę zakupów,
6. subtelnie zasugerować mojej N., że robi desery,
7. dobitnie wyjaśnić Osobistemu, że zajmuje się alkoholem,
8. skołować imprezową zastawę, przy czym określenie mojego kompletu plastików mianem "zastawy" to za duże słowo, nawet gdy pisane jest najmniejszą czcionką,
9. wymierzyć co ma być obszyte, zakupić i wysłać do mamusi materiał, z którego zrobi cudeńka,
10. odwiedzić IKEĘ i kupić to:

3,99zł w IKEA

9,99zł w IKEA

7,99zł w IKEA

11. zwieźć ozdoby choinkowe, które mi Osobisty za romantycznych czasów kupił, cobym Święta upragnione miała już w październiku,
12. NIE KUPOWAĆ DODATKOWYCH OZDÓB, BO PO CHOLERĘ!?
13. wymyślić i wykonać aranż świąteczny na lodówkę i na szafę po babci G.,
14. ułożyć solidne playlisty, trochę popowe, trochę swingowe, tyci tyci świąteczne, do tańca i do rosołu,
15. wybić sobie z głowy gotowanie rosołu, bo to zabójstwo na elektrycznej kuchence,
16. zamknąć sprawę zleceń z byłej firmy, coby mi w okresie okołoświątecznym trochę luzu do łba wpadło, a nie ciągle te nocne stresory wewnętrzne, co mnie zjadają. O!

I to powiedziawszy, idę pracować. Jest 3:28. Na wszelki wypadek zagłuszę się sama melodyjnym, rapowym swingiem.

 

"Nad talerzem w jednej z pustych sal patrzę w rachunek, ty nic nie rozumiesz i  - zaaaamknij japę!- krzyczę znów, choć wiem, że pożałuję gorzko..."

2 komentarze:

  1. Polecam radio rmf on święta:-) jest mega cudne i nastrojowe:-) /Agnieszka R

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja myślę że MAJTY albo ICH BRAK ( już nie drążę :) to niezła gratka dla PANA Łomiarza i myslę, że podlądając takie pokusy nie pokusi się na NIC innego w waszym M-więc przemyśl MAJTY czy BEZ !!!

    OdpowiedzUsuń