piątek, 18 października 2013

Smuty będą.

Dzisiaj, dwie koleżanki o zagadkowym poziomie sympatyczności, napisały mi z okazji zdjęcia:
- JAKA TY PIĘKNA JESTEŚ, NIGDY BYM CIĘ NIE POZNAŁA!
a także:
- PRZEŚLICZNIE! ZUPEŁNIE NIE JESTEŚ DO SIEBIE PODOBNA!

No trudno. Pocieszam się, że święta idą. Bożonarodzeniowe, nie zmarłe - dodam dla jasności. Tak, wiem jaki dziś mamy dzień, jakiego miesiąca. Ale ja tam się już cieszę, już nóżką przytupuję. Już wymyślam do it yourself  prezenty (bo niskobudżetowo w tym roku jedziemy, wiadomo), już opakowania kombinuję, pomarańcze suszyć będę, coby do sznurka dookoła paczuszki przywieszać, elegancko. Przeglądać będę allegro, do piwnicy ukradkiem schodzić i bombki macać, łańcuchy palcami przeczesywać. Będę sobie na YT piosenki świąteczne puszczać. Jak koleżanka moja G., dusza pokrewna, co to tak ostatnio światem gardzi, że czytała w zeszłym tygodniu po raz kolejny "Dziennik Bridget Jones" w tle słuchając kolęd. Owszem, taką ją zastałam w mieszkaniu. W łóżku. A pogardę swą dodatkowo wyrażała zwymiotowaniem. TAJEST!

Nawet mi trochę tęskno do reklam coca-coli i tych tirów z lampkami. Do ciapty błotnej i zamarzniętych glutów w nosie. OH YEAH, I'VE SAID IT! Ponieważ kolejną noc z rzędu nie śpię, lubię sobie odpalić olejek pomarańczowy na amatorsko skleconym kominku i się inhalować. I smarować ręce goździkowo-pomarańczowo-cynamonowym kremem z zeszłego roku. W ogóle wszystko bym cynamonowo-pomarańczowe chciała. Co mnie obchodzi, że to kiełbasa?! Z GOŹDZIKAMI MA BYĆ I PIERNICZKIEM. Ale to już!

Bo wiecie, ja się rozeznałam i wiem, kiedy następuje to "święta, święta i po świętach". Święta są teraz i będą trwały, kiedy na ulicach będą lampeczki, w sklepach wystawy choinkowe i promocje na łańcuchy oraz kalendarz adwentowy. Święta są wtedy, kiedy pastuje się podłogę, pierze firanki i w szaliku przeciera okna od zewnątrz. Święta trwają do GODZINĘ PO TYM, jak się cała rodzina zwali i żreć zacznie. Wtedy to już święta, święta i po świętach oraz czai się na nas Sylwester. O!

Tak się rozeznałam i tak się nimi nacieszam teraz.

A w międzyczasie dzisiejszego dzisiaj, byłyśmy z dziewczynami w kinie, na Lejdis Night. Zasada jest taka, że idą same baby, dostają prezenty i oglądają przedpremierowo film, a w nagrodę mogą sobie jeszcze za darmo pomalować paznokcie i popatrzeć na tancerki półnagie instruujące, jak uskutecznić taniec brzucha lub pole-dance. Potęga stołecznego marketingu! Chodzimy co miesiąc. Dzisiaj było "Z miłości do..." grane.

Film - moim zdaniem - nie gorszy od "Nietykalnych", choć w ogóle nie na tę samą modłę. Kto oglądał ten wie i rozumie kaliber, o jakim mówimy. Kto nie oglądał, ten miękka faja. Film wetknął mi w gardło kulę pełną bogatych refleksji już od trzeciej minuty, potem tę kulę ściskałam w gardle kolejne półtorej godziny. W niektórych momentach kula uprzejma była opadać z hukiem na dół i gnieść mi jaja, a następnie znów rosła w gardle. Ryczałam, jak baba, siusiak miękki, wzruszenie aż mną wstrząsało. Ryczałam ja, ryczały koleżanki obok, dziewczyny za nami, przed nami też cała sala ryczała. Było słychać smarki, podszepty "masz chusteczkę?". Jedna dziewczyna ze środkowych rzędów chyba zachłysnęła się była własnymi łzami, bo ją kaszel zerwał w środku filmu. NIE DZIWNE WCALE. Miała prawo się zachłysnąć, bo ja na ten przykład się odwodniłam. Ryczałam cały film. Ze śmiechu, ze smutku, ze strachu o to, co nastąpi w kolejnej scenie, z niemocy przytulenia głównego bohatera, z uczciwej nieporadności staruszków, z angielskiej bylejakości.

Bardzo dobry, smaczny, zabawny, osobisty, szczery, wyważony, pouczający film. Trochę na modłę "Zakonnicy w przebraniu", ale w wersji bystrze brytyjskiej, mądrze emerytalnej, a Whoopie jest biała. A po filmie, o 22.00, kiedy zamykają centrum handlowe, pół tysiąca zapłakanych kobiet wyszło na ulicę. Doskonała reklama dla Arkadii. Potęga stołecznego marketingu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz