Prezes ucałowany, biurko opustoszałe, fotel dosunęłam równo do krawędzi blatu. Znaczy można jechać na urlop. W ramach wypoczynku, relaksu i beztroskiej swobody:
- kupiliśmy z Osobistym 60 litrów wody w 1,5 litrowych butelkach i dodatkowe 15 litrów w pięciolitrowych butelkach, a potem ponieśliśmy to w zębach do samochodu, bo wózek skrzypiał i nie chciał nosić,
- zaopatrzyliśmy się w spiralki antykomarowe, skuteczne, kadzące, a potem się nimi rzetelnie i rezolutnie udusiliśmy NIEMAL oraz PRAWIE,
- po x godzinach zakupów i po y przespacerowanych kilometrach, gdzie x= 21:30 - 16:30, a y= milion, usiedliśmy w domu, żeby coś zjeść,
- a potem Osobisty zgubił zęba.
Osobisty od trzech dni kitrał w plecaku wafelka i począł go jeść po tych zakupach cholernych, bo WIA DO MO, że "cukier stres wypłukuje, a bez wafelka to ja mogę normalnie z tego stresu zapaści dostać i w
ogóle to omnomnomnom..." - mamrotał zalewając herbatę i zdzierając opakowanie z princepolo. Po
chwili malowniczo uwalił się na łóżko, bo bilans cukierniczy w organizmie został wyrównany.
- Kamień jakiś, czy co? – kontemplowanie meczu Brazylia-Kolumbia (2:1) przerwało mu wymlaskane pod językiem CUŚ.
- No, kurde kamień – przekonywał sam siebie, kręcąc głową z niedowierzaniem i elegancko wtykając palec głęboko do paszczy – No, mówię Ci, że kamień, no!
I nagle go oświeciło, TADAM! - wypluł plombę.
Żeby tylko plombę! Ha! On
wydłubał plombę z połową zęba. Cud, miód i malina.
Osobisty chwycił się za pysk, wpadł do kuchni.
- Cierpię – usłyszałam i dostrzegłam dramatyczną wywrotkę oczami, doskonale zsynchronizowaną z głębokim – Ach! Jakoś dam radę, wychodzę! – wyseplenił – Ale wrócę.
Po 10 minutach zadzwonił. - Niby piątek jest i godzina 21.45, ale przecież
stomatolodzy to prywaciarze, tak? Kasę zarabiać chcą, więc walka o klienta ich obowiązuje! - kombinował Osobisty, sepleniąc mi do telefonu.
„URLOP DO 21 LIPCA” – przeczytał głośno napis na drzwiach pierwszego gabinetu. No dobra, no! TO NIE
ZAROBISZ! – powiedział głośno i skierował się do kolejnych drzwi. „Z POWODU PRZERWY URLOPOWEJ…”? No dobra, TY TEŻ NIE ZAROBISZ! - wrzasnął do stomatologa, którego ewidentnie nie było. W drodze powrotnej do domu, lawirując swobodnie między fazami zaprzeczenia, gniewu, wyparcia i akceptacji, przeczytał jeszcze ze cztery podobne komunikaty na drzwiach dentystów, którzy postanowili NAGLE I NIESPODZIEWANIE ZNIKNĄĆ! Masowo.
Googlam numer ostatniej szansy: znajduję ogłoszenie ze zdjęciem domku jednorodzinnego. Na bramie widać napis: "PANI DOKTOR STOMATOLOGII, BARDZO PROFESJONALNA, NR TELEFONU...". Dzwonię, że Osobisty już do niej jedzie. Bo w końcu niby 22.20, no ale przecież stomatolodzy to prywaciarze, walka o klienta ich obowiązuje, tak?
- Słucham? – męski głos.
- Pani doktor, bardzo profesjonalna? - zagadałam błyskotliwie.
- Jedną chwilę…
Szum, wrzaski, w tle dialog: „Jadźka! To do ciebie! Mamo jeeeeszczeee ta
walizkaaaaa! Stasiuuuu, nie! Nie weźmiemy na wczasy twojego żółwia! Ja
oszalejeeeeę, jeśli zaraz nie wyjedzieeemyyyy!”. Kroki i już damski głos:
- Tak, słucham?
- Pani doktor bo ja, bo mojemu, bo JEDZIE DO PANI CZŁOWIEK BEZ PLOMBY!
- Chętnie panią zapiszę, właśnie wyjeżdżam, ale wracamy... - DZYŃDZOŃ! - przepraszam, ktoś dzwoni do drzwi.
Po chwili słyszę:
- Pani doktor, ale MI WYPADŁA PLOMBA! Ja bez niej nie mogę żyć, ja nie mogę bez niej oddychać, ja właściwie W OGÓLE JUŻ NIE ODDYCHAM, nie mówię, nie jem! Potrzebuję morfinę na ból, tak mnie boli. A PANI JEST LEKARZEM I PRZYSIĘGAŁA PANI NA TEGO PITAGORASA!
- Hipokratesa…
- No właśnie! Euklides mówił, że PANI MUSI ŻYCIE RATOWAĆ, a ja tak stoję pod pani domem i położę się przed samochodem, jak mnie panii… NIECH PANI MNIE RATUJE! – wrzasnął w końcu, już mocno zdesperowany.
- Dobrze, założę panu fleczer, ale mąż mnie zabije... – westchnęła głęboko pani doktor i wpuściła Osobistego do gabinetu.
(dalej opowiada Osobisty)
Rozdziawiłem gębę i pokazałem ząb. Pani doktor westchnęła po raz drugi.
- Przecież to dwójka, tu nie da rady włożyć fleczera, to trzeba zrobić!
- Noooo – wymamrotałem, energicznie przytakując. - A skoro pani już odsłoniła zęba – kontynuowałem sam wpychając
sobie do gęby waciki i bliżej położone sprzęty – to przecież CO ZA RÓŻNICA, tak?
- Aaaaa! I jeszcze jedno – uśmiechnąłem się, jak umiałem najbardziej
czarująco z pyskiem pełnym ligniny – Mam tylko 50 zł, ale przecież ten
Demokrates i w ogóle.
- Echhhh – westchnęła jeszcze głębiej pani doktor i nie powiedziała nic.
Z góry słychać było „Jaaaadźźźźźźkaaaaa, ja oszalejejeeeeę! Gdzie są moje wędkiiiii”.